Menu
Gildia Pióra na Patronite

Dom spokojnej starości

WilceeQ`

WilceeQ`

- Powiadam Ci! Świat się skończy, umrze, przepadnie! Zginie a zgliszcza pochłonie lód. Wieczna zmarzlina spęta ramiona, zmrozi oddech dostając się do wnętrza płuc... Wyrwie ciepło z ciał, pozwoli im z wola rozpadać się i gnić... Uwierz mi! Uciekaj! Pukiś żyw...

- Idźże precz obłudny! Majaczysz kazania dawnej wiary, gadasz od rzeczy... Masz trzy marki, pójdźże chlać! Większy pożytek zrobisz temu ludowi, dając zarobić a i wrócisz spokój nam. Szkoda mi na ciebie czasu! Zabierz swój zad i woła. Precz!
- Jakże odejść gdy chcę dobrze!? Chcę ratować Cie mój Panie! Proszę wsiądźże! Zabierz damę swą i dziecię... niepoczęte, buszujące w łonie jej!
- Kpisz!? Moja żona nie ma prawa rodzić dzieci! Bogowie pokarali jej głupotę i ród. Łżesz jak pies... Przepadnij pókim dóbr...
- Przecie umrzesz kiedy zejdzie z niebios złoty grom!
- Woooooooooon!
- Ależ Luby, mój najdroższy, Pieśni zamglonych gwiazd... Może winniśmy posłuchać starca? Go nie sięga szarzyzny czas!
- Szkoda mi na Ciebie słów. Pokochałem zmazę... Ah... Chcesz go?! Idź precz! Bogowie zrozumieją kiedy serce zaszyje żałobna pieśń.
Mężczyzna w dopasowanym fraku, ostatni raz spogląda na swą ukochaną. Odwraca się gwałtownie i odchodzi w stronę mieszczańskiej kamienicy. Kobieta odziana jest w przepiękną, lekko haftowaną suknię z trenem, koloru kwiatów bzu. Jest zdezorientowana, rozproszona zajściem. Boi się.
Starzec podchodzi do białogłowy, ujmuje jej podbródek i odwraca ku sobie, zaglądając wprost w jej błękitne oczy. Opuszkami palców przesuwa po zmazie na jej prawym policzku, przez co ta przygryza dolną wargę raptownie odwracając twarz. Zwraca się ku drodze zbudowanej z kocich łbów, szuka na niej swego ukochanego, który znikł już za solidnymi, dębowymi drzwiami kamienicy. Wół starca strzyże uszami, niespokojny. Powóz jęczy cicho i trzeszczy. Powoli zaczyna zmierzchać.

- Dość! - Rozlega się krzyk z widowni. - Na dziś starczy! Zbierajcie się i idźcie do garderoby. Kasieńko strasznie wyglądasz... Zadbaj o siebie przez weekend. Dobrze wiesz, że potrzebujemy twej twarzy a dziś nawet makijaż nie dał rady ukryć podków pod twoimi oczami i zrujnowanej cery.
Kobieta nic nie mówiąc skinęła głowa na znak zrozumienia i posłusznie zeszła ze sceny. Udała się wprost do garderoby, gdzie zdjęto z jej ramion drogocenną suknię. Musiała zmyć makijaż, dobrze wiedziała, że nie może wyjść tak na ulicę. Sięgnęła po gąbeczkę i przetarła prawy policzek pozbywając się obrzydliwej blizny. Wstrzymała się na chwilę. Spoglądała w lustro dotykając swej własnej skóry, którą przed chwilą wyswobodziła spod podkładu. Po czym wyciągnęła dłoń w stronę własnego odbicia. Nie mogąc się zdecydować, cofnęła ją nagle i pośpiesznie doprowadziła do porządku nie spoglądając już w lustro. Szybko zebrała swe rzeczy i narzuciła na barki drogie futro, które otrzymała wraz z wynagrodzeniem za pewną sztukę.
Wyszła na ulicę przyozdobiona nieziemskim uśmiechem , kłaniała się nisko sprzedawcy z jej ulubionego sklepu, po czym wstąpiła do krawcowej dowiedzieć się co z jej ostatnim kostiumem. Nawet wdała się w krótką debatę na temat pogody i stwierdziła, że sroga zima mogłaby zrzec się swego tronu - oddając go wiośnie, za którą tak tęskni. Po czym dotarła do małego mieszkanka na poddaszu, w którym się zaszyła zamykając na cztery spusty. Zsuwając z ciała zbędne okrycie usiadła przy toaletce. Przełamała samą siebie i spojrzała wprost w swe odbicie. Jej wzrok zatrzymał się na uśmiechu. Kąciki ust z wolna opadły, podbródek zaczął drżeć.
- Eleonora, Anida, Nadia, Elżbieta, Kasandra, Klara, Lilia, Łucja, Gabriela, Lilith, Diana, Grażyna, Barbara, Melodia, Żaneta, Letycja, Mercedes, Joanna, Merida, Cecylia, Felicja, Wera, Kaśka...
W tym momencie coś pękło. Lustro posypało się na maleńkie kawałeczki a z gardła wydobył zdławiony jęk.
- Dlaczego? - wyszeptała cichutko, kryjąc bladą twarz w kruchych dłoniach.
- Dlaczego... Przyozdobiliście mnie bliznami, szeregiem wyćwiczonych uśmiechów, kwaśnych min, uwodzicielskich spojrzeń, bolesnych łez. Dlaczego... Nakładaliście na mnie tonę tuszy, różów, fluidów, pudrów, henny, maści i farb?! Zmienialiście mnie w służkę, damę dworu, biedaczkę, królową, demona, muzę, anioła, nimfę, boginię... Miałam na sobie każdy odcień z palety barw... od mrocznych czerni i czerwieni, po jaśniejący blond, siwiznę czy zieleń... Kazaliście mi być starcem, dzieckiem, matką, kochanką, żoną, wdową, sierotą... Byłam podczas swego krótkiego żywota każdym. Mogłam zabijać, lewitować, śpiewać, buntować się, skomleć, kpić... Modlić się o nadchodzący świt i ostatnią noc... Zawsze znając zakończenie, mając swe miejsce i cel. Jednakże ma uroda przemija, serce słabnie a dusza znikła gdy pierwszy raz zaprzedałam ją sztuce. Zniekształciły ją bowiem maski. Tysiące historii i ról. Stworzyliście monstrum bez imienia, historii, marzeń i życia... Czym więc jestem?! Czym się stałam, za tego życia?!
Cichy płacz z wolna przeradzał się w gorzki szloch, dłonie drżały przepuszczając drogocenne koraliki i pozwalając im umknąć spod powiek. Pierwszy raz w swym życiu nie grała. Pierwszy raz walczyła z prawdą.
- Zabraliście mi rodzinę, możliwość rozwoju, przyjaciół, miłość!!
Jak powinnam żyć?! Kim się stać?! Eleonorą, której piękno zatrzymywało wzrok każdego mężczyzny?! Może Lilią, której śpiew porywał tłumy?! Może powinnam zebrać w sobie silę samej bogini Diany?! Bądź odnaleźć spokój w uległości Kaśki lecz w ramionach silnego mężczyzny... Cóż zrobić kiedy nie posiada się własnego imienia?! - A może zapomniałam jak ono brzmi? M...Ma...Magdalena.
Wypluła w końcu to słowo, choć nie tylko ona powiedziała je w tejże chwili.
- Magdalena?... To tak obce, odlegle i szare...
Oddech kobiety zaczął powoli się normować. Wyschły policzki. Zgasły iskry w oczach. Podniosła się. Przetarła dłonią czarny naszyjnik jaki nosiła na szyi, będący jedną z nielicznych pamiątek.
- Kuba - Wyszeptała cicho i powtarzała chwilę niczym mantrę.
- Obiecał, że wróci...
Zanuciła cicho przed kolejnym napadem.
- Obiecał, że wróci a zostawił bezduszną powlokę z modliszki...
Tym razem zagryzła krzyk. Wstała dumnie, pozbierała szkło i przeszła do salonu siadając na kanapie. Bała się włączyć telewizor. Nie chciała ponownie słyszeć złych wieści. Zamarła więc z pilotem w dłoni. Zaczął pojawiać się obraz.
- Ma luba czy wiesz, że niemal nikt nie potrafi opisać swej twarzy? Nie jesteś więc jedyną. Widzisz... Każdy z nas w ciągu swego życia, przyjmuje tak wiele ról, że zapomina zapamiętać własne odbicie. Jesteśmy KIMŚ od najmłodszych lat... Uczniem, dziewczyną, żoną, matką... Ojcem, mężem, starcem. Gramy. Potrafimy z łatwością opisać twarz bliskiej nam osoby, jednak nigdy swej. Równie prosto przychodzi nam szereg zmian... Nie martw się więc i nie szukaj swej choroby. Ja też nie znajdę odpowiedzi na wszystkie pytania. - Uśmiechną się do niej, pogładził blady policzek i spoglądając wprost w jej gwieździste oczy pocałował - nie nachalnie, nie mocno niemalże tak jakby bal się ją zranić. Jakby miała zaraz rozpaść się na kawałki niczym porcelanowa laleczka. Było to jej pierwszym takim przeżyciem. Oczywiście wcześniej całowała się z mężczyznami, jednak nie bliskimi jej sercu.
- Jaka jestem moja Pieśni zamglonych gwiazd? - Wyszeptała wprost w jego wargi, kradnąc mu pocałunek.
- Przepiękna - Odrzekł, wplątując w jej włosy opuszki palców i spijając namiętność i radość z jej miękkich warg. Nagle jednak oderwał się od niej, uśmiechną fikuśnie i zaśmiał.
- Panowie mówiłem! Stówka dla mnie! - Wykrzykną i zmierzwił jej włosy. - Mówiłem, że aktoreczki da się podejść. Trzeba tylko trochę zachodu, ale wuala! Jest moja!
Niewzruszony jej zamglonymi oczami, pstrykną ją w nosek i odszedł jakby nigdy nic. Jakby ten rok razem nic nie znaczył. Pozostawił ją szponom świata. Odkrył jej nagość i rzucił na ulice.
- P...poczekaj - Usta poruszyły się, lecz słowa nie popłynęły.

Scena w telewizorze znikła powodując długie milczenie przesiąknięte ciszą. Brakiem oklasków, owacji, kwiatów czy barw. W końcu każda sztuka się kończy. Dlaczego więc życie miałoby trwać wiecznie? Epizod, to lepsza nazwa. Jutro znów się obudzi, wstanie, przyozdobi się uśmiechem i pójdzie w świat - dopóki ma gdzie, będzie kroczyła. Bezimienne tak mają. Pojawiają się w naszych mieszkaniach na jedną noc i znikają.

Nie wierzycie?
Zapukajcie.
Iiiii...

Stop klatka.

7878 wyświetleń
84 teksty
52 obserwujących
  • ICD

    12 October 2013, 21:20

    Bezimienne tak mają. A imię jego???????

  • WilceeQ`

    8 April 2013, 17:29

    A przyznam, że mnie zadziwiłeś, bowiem nie spodziewałam się aprobaty...

  • Albert Jarus

    8 April 2013, 17:14

    świetne, wielkie, imponujące...i bardzo smutne
    widzę w tym nicość, pustkę... maski, role... wszystko przepełnione bawą,a jednak takie nagie
    Podbiłaś moje serce Wilczku :)

  • WilceeQ`

    8 April 2013, 00:09

    Wybacz, ale aż tak długo nie piszę ;p Objętość wcześniejsza to początek jaki powtórzył się hm... z 20 razy. Więc nie, nie chcesz wcześniejszej wersji, bo mnie samą zniesmaczyła. Na szczęście nikt nie musiał jej widzieć ;)

  • scorpion

    8 April 2013, 00:06

    Jeju, no dawaj całość tak jak było! Przecież przeczytam, tylko nie teraz ;]

  • WilceeQ`

    8 April 2013, 00:05

    Dobra powinno być dobrze, komp jednak ma swoje humorki.

  • scorpion

    8 April 2013, 00:00

    Wtf? Toż to cała książka ;]