Ponownie odtwarzam pod kurtyną powiek tę chwilę. Dekoruję niedorzeczną instalacje momentu muzyką. Podkręcam ostrość spojrzenia, ściszam łomotanie serca. Perfekcja w maszynie umysłu. A potem staram się zapomnieć. Mknę ulicą by zdążyć na swój pociąg do brudnego zatracenia, po drodze gubię ubrania. I nagle gaśnie światło. A w tej ogarniającej, pożerającej mnie ciemności nie mogę odnaleźć twarzy. Panicznie szybko mrugam oczami, czuję się jakbym była niewidoma. Może jestem?! Dopatruję się choćby najbardziej rozmazanego kształtu. Na policzku zostaje jedynie smuga po wyciśniętym z wnętrza zgorzknieniu. Stoję na scenie. Kurtyna ponownie się odsłania, zapala się światło. Umysł upuścił swój teatr.