Płakać za marzeniami. Wzruszać się na samą myśl, tęsknić za czymś czego nigdy nie było. Nie wiedziałam, że można tak mocno… tak długo i z tak nagłymi powrotami. I nie chodzi o smutek wynikający z nierealności, żal, że nie jest to w moich rękach. Nie! To całkiem dziwne uczuci, które z wiekiem wraca silniejsze i głębsze. Zmienili się ludzie, otoczenie, a marzenia jakby te same. Może bardziej wyraźne, bliższe i w mojej głowie tak bardzo gotowe, by się spełnić.
Znów powróciła myśl domu. Jakby środowisko bloku odrzucało mnie - obcy organ. Nie umiem, nie chcę i nie potrafię… Potrzebuję domu. Mojego… razem z moim i moimi… A wszystko tak ładnie nie poukładane. Nie ma mojego i nie ma moich. I znów smutek. W każdym spojrzeniu dziecka, w każdej zakochanej parze, w każdym cholernym drzewie i kwiatku, widzę to szczęście, które gdzieś tam czeka na mnie, tylko… Jak długo? Kiedy przekracza się magiczne trzydzieści lat. Kiedy praca jest pracą, a nie wyścigiem po szczeblach kariery. Kiedy miasto staje się tylko miasteczkiem… Zaczyna się patrzeć inaczej. Ukształtowane wartości nie pozwalają na życie w stylu MTV, a kraj nie oferuje więcej niż tysiąc pięćset na rękę. I gdzie mój dom? Gdzie mój i moje…? Wtedy włącza się lampka z napisem „dream”. I zaczynam marzyć… O swoim księciu, który z każdym kolejnym rokiem, nie jest już taki piękny. O podwyżkach, o lepszym życiu, o nowym aucie, szpilkach, w których w końcu nauczę się chodzić. Marzę o wszystkim, jednak to co wróciło nie jest zwykłym marzeniem. To jak uczucie budzącej się wiosny. Ospała po zimie wychodzę zaczerpnąć powierza. Pierwsze pyłki, skrawki błękitu i ptaki. Kiedy jestem sama, daleko od miasta, kiedy tylko przyroda słyszy co mówię… marzę by płakać. Chłonąć to i zachwycać się pięknem. Dziękować, że świat nie jest do reszty skażony. Umiesz to poczuć? Czerpać garściami z natury i dziwić się jak można stworzyć coś tak niezwykłego? Uwielbiam wrażliwość wiosenną, budzącą się z wielkim wybuchem. Obejmować ją całą swoją naturą i cieszyć się jak dziecko na widok matki… Moje? Gdzie wy? Gdzie on? I dom. Oglądam go co dzień na monitorze i dech mi zapiera, bo myślę: „Boże, jakie to piękne”. I wierzyć nie chcę, że ludzka ręka może jeszcze ścisnąć me serce. Ach! Czuję zapach sosny, ciosane belki, kominek, weranda. Wszystko jak z filmu o tych co żyli długo i szczęśliwie… I jest mój i są moje… Co roku święta przy wielkim stole, choinka i ogień w kominku. Piękny obrazek. Mam swoją pracownię i gabinet dla męża, a na balkonie słaniają się gęsto czerwone pelargonie. Jest plac, ogród i miejsce na grilla – wróć, ognisko, nie lubię grilla – boisko do siatki i staw… A tam na końcu jest jeszcze miejsce na mały zagajnik – zwierzęta zimą podchodzą tak blisko. Boli mnie serce. Widzę wyraźnie, tak blisko, tak czysto i znów łzy nabierają do oczu. To z piękna, z zachwytu, miłości i wiary… Nie płaczę za marzeniami, których nie osiągnę. Płaczę, bo wiem, że wszystko jest blisko… na wyciągnięcie ręki. Musi tylko ktoś stać, trzymać mą dłoń, bym mogła wychylić się dalej i złapać…
O kurczę. Wiesz, że dotykasz mego serca swoimi słowami? Sprawiasz, że wciąż chcę więcej i więcej i więcej Twoich utworów. Tak sprawnie lawirujesz pomiędzy uczuciami.