Piotr. Wymyśliłam go i zbudowałam z nagich, litych liter. Wyżłobiłam rysy i obdarzyłam go uczuciami. Następnie dałam mu duszę.
- Witaj, Piotrze.
Uśmiecham się dyskretnie. Piotr milczy. Przyglądam się mu, patrząc oczami szeroko rozwartymi wyobraźnią. Umieszczam go w zaciszu sypialni. Kładę na łóżku, obdzieram go ze słów i pozostawiam nagiego. Później znów nadaję mu cechę. Zmieniam go. Wyposażam w nowe obawy i w nowy strach. Uszczuplam o współczucie i zrozumienie. Ugniatam go jak glinę, nadaję mu kształt, formuję puste, białe plamy i zabarwiam je. Piotr nadal milczy.
Chwilami się nim nudzę. Zostawiam go samego, z możliwością wyboru, samoformowania i samougniatania. Muszę odpoczywać, bo inaczej człowiek wsiąka. Przeżywa, współuczestniczy w tworzeniu i przepada w literach. Dlatego czasami oboje milczymy, by nie przenikać w siebie nawzajem.
Zakwitły bzy. Widziałem je przez okno w sypialni. Fioletowe. To chyba kolor jej ulubionej sukienki, którą nosiła wiosną. Zapomniałem, że pasowała do jej niebieskich oczu. Ostatnio bardzo trudno jest mi o niej pamiętać.
Piotr ku mojemu zaskoczeniu nie ma w oczach smutku. Litery wymykają się, przestają mnie słuchać. Płyną, a ja poruszam się niebezpiecznie wraz z ich nurtem. Mężczyzna wtargnął na mój teren, urastał i wyburzał kolejne dzielące nas mury.
Piszę dalej.
Czasami w człowieku jest takie miejsce, gdzie pamięta się o skręconej kostce, o nowej koszuli i niepozmywanych naczyniach. Nie chce się pamiętać takich rzeczy. A ja nie wiedząc nawet kiedy zepchnąłem ją do takiego miejsca. Kilka razy uwalniałem ją z tych murów, zaprzątałem nią swoje myśli i przywoływałem mgliste obrazy.
Tylko to miejsce nie chciało już jej wypuścić. A może to ja …
Jestem zła. Wściekła. Ganiam go. Nawet nie wiem, kiedy odkładam długopis i wychodzę na zewnątrz. Oddycham czystym, rześkim powietrzem.
Piotr mi nie odpowiada. Cholerny mruk. Zobojętniały jak papier, który przyjmuje go takim, jakim jest. Nie godzę się na takiego Piotra. Mój miał być dobrym kochankiem, troskliwym partnerem, który czeka.
A może to ja zakułem ją w sidła niepamięci. Wyparłem ją z głowy jak setki zużytych myśli. Pamiętałem ją w fiolecie. Żadnej innej nie zdołałem zapamiętać.
- Kim Ty jesteś? – krzyczę bezmyślnie. Po chwili uspokajam się. Zaciskam mocno długopis, rozkrwawiając papier atramentem.
Jestem tchórzem. Bo choć śpi obok, nie pamiętam jak ją kochać.
Tym właśnie jesteś! Tchórz! Tchórz! Nie potrafię dalej pisać. Rzucam zapisane kartki w kąt biurka. Drżą mi ręce. Drgają usta. Oddechy płycieją.
Przestaję umieć pływać w tym potoku nieznajomych liter, nieumiejętnych słów. Z bezradności lecą mi łzy.
Wchodzi Piotr. Otula mnie kocem i ściera mi łzy z policzków.
- Kochanie, co się stało? – pyta ciepło, choć te oczy … te oczy tak mrożą. - Piszę. – szepcę. – Pisałam. Chyba jestem zmęczona. – odpowiadam wymijająco.
Uśmiecha się niby do mnie. Kładzie dłoń na moim ramieniu. Pojawiają się jakieś stop-klatki. Urywane wspomnienia, które zamiast obiecywać, zabierają nadzieję. Piotr znika. Jest literą, która jest tylko umownym znakiem. Słowem, które gdzieś gubię.
Jest tchórzem, który przestał mnie kochać, ale nie pamięta jak beze mnie żyć
Patrzy na mnie bez miłości. Bez słów pakuję rzeczy i wychodzę z domu.
Nawet mnie nie zatrzymuje. Na wietrze trzepocze fioletowa sukienka.