Koniec.
Patrzysz na coś i nagle to znika. Odczuwasz coś i nagle to ulatuje jak wiatr. Dotykasz coś i nagle rozpływa się w nicość. A potem powraca, gdy znów widzisz ten sam obiekt. Wykorzystujesz i odchodzisz, pomimo tego, że chcesz żeby był, wyklinasz i jednocześnie kochasz. Odchodzisz jednak nie na zawsze. Tego nie potrafisz. Znasz to uczucie? Ten grzech?
Zapatrzona kierujesz wzrok w najbliżej znajdujący się obiekt i patrzysz. Wiesz, że to rozwiązanie jest nieuniknione, że inaczej "to" nie nastąpi. Nie potrafisz odwrócić się i spojrzeć, w tą parę zielonych ślepotek, które zmusiłaś, aby tu z tobą przyszły. Przyszły, bo kochają, tak jak i ich właściciel. Wiesz, jakie musisz wypowiedzieć hasło, ale jeszcze nie potrafisz, jesteś wesoła, chcesz tego, nie chcesz ranić tych zielonych oczek. Wykorzystywać ich wbrew temu co ponoć czujesz.
W końcu się odwracasz. Patrzysz, a on stoi i uśmiecha się. Nie boi się, to nie będzie trudne.
- Życzysz sobie czegoś jeszcze? - pyta.
- Przytul mnie i zrób to. - odpowiadam.
Słychać strzał.
Najlepszym lekarstwem na to był koniec.