Kazimierz Dolny
Nim dojechaliśmy, to wspaniałe przestrzenie Śląska, Świętokrzyskiego, Mazowsza i Lubelszczyzny z okna pociągu "Morcinek". Na polach jeszcze setki hektarów kapusty. Krótki odpoczynek, herbata, i idziemy w miasto na chybił trafił. Rynek. Trochę ludzi jest. Kupujemy lody. Nie kusi nas pijalnia "Wedla". Nie! Kusi, ale bardziej przestrzenie. Kobieta sprzedaje drożdżowe koguty, ponoć symbol kurortu. Bazar jeden i drugi. Galerie i specyficzne ubrani ludzie przy nich. Szale, apaszki, kapelusze, chusty, rozwichrzone włosy, w nich wiatr, twarze ogorzałe, zmęczone cierpieniem za miliony i hektolitrami spożycia.
Kościół św. Anny. Modlitwa. Skromny. Nie złoty i bardzo skromny. Naleśnikarnia. Obiecujemy sobie, że jutro tu przyjdziemy na obiadokolację. Cmentarz Żydowski i to prawie wszystko, co po nich zostało. Szkoła z aulą koncertową. Przecudne kolorowe wzgórze z lewej strony. Postanawiamy iść przed siebie. Zobaczymy, co przyniosą kolejne kroki.
Autor