Menu
Gildia Pióra na Patronite

Wypadek (część pierwsza)

pooli

pooli

Nie pierwszy raz zastanawiałam się nad tym jak chciałabym umrzeć. Nawet teraz, przechodząc koło witryny sklepowej i przyglądając się swemu odbiciu w szybie wystawowej… Spojrzałam na moje ciemnobrązowe włosy, szare, duże oczy i pociągłą, szczupłą twarz. Byłam ładna. Byłam naprawdę ładną dziewczyną a mimo to, za każdym razem gdy pomyślałam o śmierci mojej jedynej siostry, rozważałam jak mogłaby wyglądac moja śmierć. Było tyle różnych sposobów, tyle opcji…Mogłabym zwyczajnie przedawkować leki ale to nie zapewniało natychmiastowej śmierci…Bywało przecież że uszkadzaliśmy sobie trwale organizm a mimo to nadal funkcjonowalismy w tym porąbanym świecie. Gdybym to przeżyła, na pewno zostałabym przydzielona pod stała opiekę tabunu psychiatrów i bezustannie poddawano by mnei psychoanalizie. Nie…zatrucie odpadało… Mogłabym przeciąć sobie żyły…ale ta opcja także nie była dla mnie odpowiednia ponieważ byłam okrutnym tchórzem i bałam się nawet wbić sobie igłę w palec…Broni nie miałam więc nie mogłam wpakowac sobie także kulki w łeb…Wypadek samochodowy! To było to! Ale prawo jazdy odebrano mi już 3 miesiace temu i od tamtego czasu nikt nie dopuszczał mnie za kółko…Postanowiłam odłozyć te plany i pomysły na później. Ruszyłam brudnym chodnikiem w tłum ludzi spieszących się do pracy i na pociąg. W tych czasach wszyscy się spieszyli…Jedni, by odprowadzić swoje pociechy do szkoł i przedszkoli z nadzieją że będą nalezeć do elitarnej grupy rodziców którzy radzą sobie ze swoimi matczynymi i ojcowskimi obowiazkami, drudzy by gubiąc się w tłumie przechodniów, odnajdywać samych siebie. Byli jeszcze tacy którzy zawsze udawali że wszystko jest w porządku gdy w rzeczywistości nie radzili sobie nawet z ugotowaniem obiadu. Ja należałam do tych ostatnich. Nazywam się Laura Fallden i mieszkam w Warszawie. Upłyneło mi już 18 wiosenek i właśnie zaczynałam kolejny dzień mojego monotonnego życia. Przez całe dzieciństwo wierzyłam w uwagę ze strony rodziców i nauczycieli ale niestety nie miałam na co liczyć. Każdy dzień mojego życia przepływał w monotonii i strachu przed samotnością. Także z tego drugiego względu znalazłam sobie przyjaciół i chłopaka którego miałam nadzieję poślubić. Carol, jednak nie wydawał się być zainteresowany poślubieniem nudnej, aczkolwiek pieknej dziewczyny która bezustannie zanudzała go wzmiankami o weselach swoich znajomych i rodziny. Nie dziwiłam mu się…Bo któż o zdrowych zmysłach chciał pojać za żonę dziewczynę niezruwnoważoną i zgłupiałą do reszty?! Często popadajacą w depresje i samoumartwienie…Bezustannie rozmyslającą o swej śmierci i sposobach dzieki którym można do neij doprowadzić?! Ale mimo wszystko nie traciłam nadzieji…Podobno długo się ją zdobywa a gdy się już ją posiadzie nie sposób ją utracić…Podobno ona jedna nie umiera nigdy… I choć na tysiace sposobów próbowałam ją zabić i pokonać zdrwym rozsądkiem to ona nadal powtarzała mi cichutko że Carol także pragnie naszego ślubu…Usiadłam na jakiejś porysowanej ławce w parku w pobliżu zamku królewskiego i przyglądałam się przechodzącym przede mną osobom. Wyglądali na szczęśliwych ale obstawiałam że w większości przypadków były to tylko pozory… Często to robiłam. Oglądałam twarze ludzi z mojeo otoczenia i próbowałam odganąc ich myśli. Zobaczyłam długonogą blondynkę, z wygladu przypominającą modelkę z tych znanych magazynów o modzie. Z pewnością przewyzszała mnie urodą, choć uważałam się za tak piękną kobietę. Słodka blondi wyglądała na jakieś 20 lat i wpatrywała się w skupieniu w swój telefon komórkowy, który trzymała rozsunięty przed oczyma. Jej wzrok bładził szybko po ekranie komórki. Najwyraźniej czytała sms-a. Wydawało mi się że z każdym przeczytanym słowem jej usta wyginały się w coraz to większą podkówkę ale były to tylko i wyłącznie moje przypuszczenia…Wyobraziłam sobie że czyta o tym że jej przyjaciółka sypia z jej mężem bądź narzeczonym i na twarzy rozlał mi się paskudny uśmiech. Sama tego do końca nie rozumiałam…nie wiedziałam dlaczego cieszę się z cudzego nieszczęścia. Podobna sytuacja mogłaby się przecież wydarzyć mnie a wtedy nei byłoby mi wcale do śmiechu…Pozbyłam się wiec z twarzy tego okrucieństwa i przybrałam na nią zamyślenie. Potrafiłam zmieniać mimikę twarzy bez problemu ale przecież to było moje główne zadanie, skoro chciałam zostać aktorką…Na razie występowałam na małych, nie ważnych uroczystosciach szkolnych i publicznych ale moim najwiekszym marzeniem było spełnić się w roli aktroki. Nie chciałam występować w filmach…Chciałam grać na deskach teatru…W Toruniu, mieście z którego pochodziłam, nie miałam za bardzo takich możliwości, ale tu, w Warszawie była to bułka z masłem przy odpowiednich znajomościach. Niestety nie posadałam tak owych więc opierałam moje marzenia tylko na talencie, którym niewątpliwie dysponowałam. Chodziłam więc licznie na castingi itp., nie tracąc nadzieji na występ w reklamie czy czymś podobnym, co zblizyło by nie do teatru. Byłam uczennicą szkoły filmowej w Warszawie i zamierzałam spełnic swoje marzenia. Nie to co inni, ja naprawdę w siebie wierzyłam! Dziwnie to brzmi, prawda? Zarazem myślę o śmierci i wierze w spełnienie swych marzeń… Ale taka była prawda.Często myślałam o tym jak moje życie jest monotonne i nudne jak i o tym jak wazne są moje marzenia. Debatowałam też nad tym, co jest dla mnie ważniejsze i jak sprawdzić czy komukolwiek na mnie zależy. Wstałam niezdarnie z ławki spoglądając ukosem na blondynkę z telefonem po czym odwróciłam od niej wzrok i ruszyłam w kierunku kamiennicy w której mieszkałam. Gdy już tam trafiłam, włożyłam do zamka od drzwi, klucz ale ten nie chciał się przekręcić. Nacisnęłam delikatnie klamkę i z zaskoczeniem zauważyłam że drzwi nie są przekluczone. Czy możliwe było że zapomniałam to zrobić przed wyjściem do pracy? Wślizgnęłam się do środka i zamknęłam najciszej jak potrafiłam drzwi wejściowe. Wchodząc usłyszałam szmery i śmiechy dochodzące z mojego pokoju. Na palcach podeszłam do drzwi prowadzących do mojej sypialni i przyłożyłam do nich ucho. Usłyszałam głos Carola i inny, chyba kobiecy, bardzo wysoki i piskliwy.
-Nie słodziutki, zrób to inaczej, tak mi niewygodnie.-zaskrzeczała piskliwie nieznajoma.
-Jak wolisz cukiereczku.-mruknął mój chłopak po czym usłyszałam szelest pościeli a następnie najochydniejszy odgłos jaki mogłam usłyszeć: stęki i mruczenie kobiety. Poczułam jak moje ciało nabiera siły i ze złością pchnęłam mocno drzwi, aż te uderzyły z hukiem o ścianę. Ujrzałam Carola rozłożonego na mojej kanapie i wpatrującego się z uwagą w mały ekranik telewizora na którym leciał film z udziałem przystojnego włocha i włoszki, która o dziwo mówiła głosem nieznajomej kobiety którą słyszałam stojąc pod drzwiami. Odezwał się także włoch który ku mojego rosnącemu zaskoczeniu przemawiał głosem mojego faceta. Film jednak zatrzymał się a z ust Carola wypłynęły słowa:
-Witaj skarbie, jak tam w pracy? Oglądam film który dubbingowałem.
Przesunęłam leniwie wzrokiem po jego twarzy i zbeształam się w duchu za moje kosmate myśli. Jak mogłam pomyśleć że mnie zdradza?! Westchnęłam cicho i wyszłam z pokoju bez odpowiedzi na jego pytania. Usiadam na małym stołku, w kuchni i złapałam się za głowę, pochylają ją w dół. Ukryłam twarz w dłoniach.
-Płaczesz?- zapytał zdumiony Karol. Nawet nie słyszałam kiedy wszedł do tego pomieszczenia. Spuściłam ręce spoglądając na niego ze słabym uśmiechem.
-Nie, skąd!-odparłam.
-Aaa…stało się coś?-zapytał z lekką niepewnością mój chłopak.
-Nie,nic,nic. Myślałam dziś trochę za dużo o Ewie…-ponownie westchnełam w jego obecnosci.To zapewne dlatego że wymówiłam imię mojej nieżyjącej już siostry…
-Czemu znowu o niej mówisz, Laura?No powiedz, czemu?!Od 6 miesięcy, ciągle wracamy do tego tematu.Ona nie żyje,Laura.Nie żyje. Czemu musimy mówić o umarłych? Mówmy o żywych! Gdy w marcu zabrałem cię do psychologa, sądziłem że to pomorze a nie pogorszy sprawę. Od czasu tamtych wizyt, zrobiłaś się jeszcze bardziej nostalgiczna i męcząca…- zatrzymał się raptownie próbując przeanalizować swoje słowa. Nie pozwoliłam mu na to ponieważ zaczęłam krzyczeć;
-A więc jestem dla Ciebie problemem? Nie potrzebnym balastem,taak?-zmrużyłam oczy jak żmija i piskliwie wrzasnęłam-więc wynoś się, nie jesteś mi tu do niczego potrzebny! Albo…albo to ja się wyniosę!
I wyszłam. To właściwe złe określenie…Ja wybiegłam z mieszkania z wściekłością, trzaskajac przy tym drzwiami. Zbiegłam w pośpiechu po schodach, czując jak ogarnia mnie rozdrażnienie ale po chwili ustąpiło ono miejsca rozpaczy. Wyszłam na plac przed kamienniczką a potem pobiegłam w kierunku miasta. Szłam chodnikiem a po policzkach spływały mi łzy. Głupie łzy. Do niczego nie były mi potrzebne a tylko zawadzały bo każda osoba koło której przeszłam, przyglądała mi się w skupieniu.Nie ocierałam jednak ich a pozwalałam im swobodnie spływać po twarzy. Stanęłam razem z tłumem innych ludzi przed przejściem dla pieszych.Nie czekając na zielone światło, ruszyłam na jeznię. Sekundę nim postawiłam nogę na zebrze, ktoś złapał mnie mocno za rękę. Ujrzałam młodego, ok. 25 letniego chłopaka.Miał stanowczą minę i z równą stanowczością nie puszczał mojego nadgarstka. Zaczęliśmy się szarpać-on w swoją, ja w swoją i nagle…eureka! Udało mi się.Wyswobodziłam się z jego uścisku i nagle poczułam że tracę równowagę. Upadłam do tyłu, na plecy a obok mnie jechały samochody. Zobaczyłam że leżę na ulicy a wprost na mnie jedzie z zawrotną szybkoscią jakieś auto osobowe. Podniosłam się szybko będąc pewną że uda mi się wrócić na chodnik nim samochód się ze mną zderzy. Jakże się myliłam…auto zwolniło co prawda trochę ale o zatrzymaniu nie moglo być mowy. Pamietam tylko że zobaczyłam przerażone twarze ludzi na chodniku, matki zasłaniające swym pociechom oczy i Karola. Twarz Karola w tym kłebowisku ludzkich wcieleń. Spojrzałam mu w oczy i mimowolnie szepnęłam kocham cię, choć wiedziałam że mnie nie usłyszy. To wszystko trwało zalednie jedną dziesiątą sekundy a zaraz potem poczułam potworny ból i usłyszałam huk. Wszystkie barwy zlały mi się w jedno i odpłynęłam w niebyt.

1100 wyświetleń
22 teksty
2 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!