Menu
Gildia Pióra na Patronite

Popołudnie uczuć

Elodja

Elodja

Następnego dnia będzie niedziela, chwycisz mnie za rękę i pójdziemy na długi spacer do konającego parku. Złote liście zaplątane w nasze długie loki będą chichotały radośnie. Potem spadnie lekki orzeźwiający deszcz i zaczniesz śpiewać „Scarborough Fair”, później pochwycisz mocniej moją dłoń i zaczniesz ze mną tańczyć. Będziemy odbijać się od nieuważnych przechodniów, zbierzemy wiele nieprzychylnych spojrzeń. Ale czy to ważne?

Potem weźmiesz mnie w ramiona i szepcząc wciąż „ moja mała, moja mała” uczynisz mnie najszczęśliwszą na tej złociejącej jesienią ziemi i na szaroburym niebie. Na nowo nauczysz mnie oddychać i mówić. Na nowo utopimy się w brązie naszych oczu i stojąc na tym liściastym dywanie odlecimy daleko nad Jerozolimę znaleźć mojego archanioła stróża.
I będziesz mi opowiadał o marzeniach, o wyobraźni, potem wspomnisz o twoim ulubionym komiksie, a ja się będę naprawdę szczerze śmiała. Poznam cię, tak jak jeszcze nikt nigdy nie miał okazji. Ale tylko z opowieści. Pokażesz mi siebie ze swoich wyobrażeń. Otworzysz dla mnie swoją duszę, a ja urządzę sobie wygodne siedzenie i będziemy zajadać się tam truflami.
Zapach wanilii przybierze postać smukłej nimfy i zaprowadzi nas w tym tańcu prosto do słonecznego lasu, przysiądziemy na wielkim kamieniu i będziemy ociężali jak krople rosy na uginającej się trawie. Przymrużonymi oczyma będziemy dzielić świat na cudowne i ładne oraz brzydkie i okropne. Potem wyciągniesz rękę zabierzesz mnie na łąkę i zamaszystym ruchem pokażesz mi horyzont. A ja będę się uśmiechać tak sennie jakbyś właśnie wyciągnął mnie z kołyski. Wtulę się znów w twoje szczupłe ramię i będę słuchać, jak opowiadasz o odlatujących ptakach, wtrącę trzy słowa na temat ich domu, a potem wrócimy do naszego.
Wejdziemy po kamiennych schodkach mijając po drodze krzew róż. Otworzę stare drzwi z zielono-żółtym witrażem i pozwolę aby ciepło i zapach domu otuliły nasze sylwetki cichym „dzień dobry”
Pokroję pomidory, gdy ty znowu będziesz klekotać na swoim laptopie, dodam mozareli i bazylii.
Jak zwykle udasz ze nie widzisz jak podkradam ser. A ja znowu będę siedzieć i chichotać. Znowu będę małą dziewczynką, która potrzebuje stuprocentowej uwagi, a ty z westchnieniem rezygnacji nagle rzucisz się na mnie. I będziesz mnie łaskotał i śmiał się tak czysto i beztrosko, zapomnisz na chwilę o rachunkach, karmie dla kota, zepsutym dachu i gnijących liściach. Na moment w twojej duszy zagra znowu lato. I zapomnisz o tych wszystkich paniach co cię całowały, o tej jednej jedynej kobiecie co obija się gdzieś w zakamarkach twoich wspomnień. I będziesz się śmiał jak nigdy. Powstaniesz niczym feniks z popiołów i w wariacji ognia pochwycisz mnie w ramiona, i podniesiesz ponad wszelkie normy mojego odczuwania i znowu, będę czuła się wielka, wielka. Podniosę się z zakurzonej podłogi i z uśmiechem niczym szalony kapelusznik pochwycę cię za dłoń. I będę ją opsypywać pocałunkami i zetrę ci muśnięciem warg cynizm z ust i sen z powiek.
I wbiję paznokcie aż usłyszę twój syk, a wargę przegryzę aż do krwi. Uwiodę twoją duszę, na chwilę wyproszę miłość twojego życia, zamiotę strych twoich sentymentów i wypełnię je pełnią, rumem i zmodyfikowanym szczęściem.
Spoglądając ci prosto w umysł będę mówić, jak bardzo cię kocham, od jak dawna zatracam się w tym upojeniu, że z tobą na koniec świata, na słońce. Polecę na ognistych skrzydłach prosto w spopielenie.
I na zawsze już jako gwiezdny pył, będziemy biegać po drodze mlecznej, przeskakiwać między zodiakiem .

A potem prosto do twych ust, przypomnę każdy smak mojego życia, każde ziarenko goryczy w tej strużce krwi umoczę i posłodzę. A potem, na samym końcu wejdę w głęboką namiętność. I porwę twoje myśli na strzępy. I zedrę z twoje serca cały lód i włożę między swoje uda, i ogrzeję, tak, że aż zaboli, że spali cię głęboka furia , wprowadzisz się w szał. I będziemy tarzać się, utopieni w tej chorej nienawiści . I upadniemy pokonani obok siebie.
Zakrwawieni obok tarczy. Bez honoru – znowu przegrani.

Nasza gwałtowna niechęć umrze wraz z pierwszym skrzyżowaniem spojrzeń. I spleciemy palce naszych dłoni, umrzemy wraz z porankiem z uśmiechem w kąciku warg i łzami rezygnacji i słabości na zakrętach rzęs.

A gdzieś obok nasze medaliony na szczęście splecione rzemieniami. Będą połyskiwać smutnym srebrem.

7357 wyświetleń
82 teksty
7 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!