Menu
Gildia Pióra na Patronite

Retrospekcja

Sheldonia

Sheldonia

Może mogło mnie to ominąć, może nawet mogło się gorzej skończyć. Natłok złośliwych spojrzeń, komentarzy, uszczypliwości. Masa malutkich szpileczek wbijanych przez wszystkich odkąd tylko pamiętam. Gdy myślę o dzieciństwie, to często mam wrażenie, że nie byłam dzieckiem szczęśliwym. Mimo iż miałam dach nad głową, kochającą rodzinę, ciepłe posiłki i ubrania. Może brakowało w nim metek znanych firm i zabawek, które akurat były na topie i miało je każde dziecko, ale jednak nigdy mi na tym nie zależało. Zawsze czułam się trochę zepchnięta na boczny tor, nieobecna, niewidoczna, jakby nieważna. Często byłam krytykowana i wyzywana przez swoje rodzeństwo, śmiali się ze mnie, bo byłam gruba. Teraz, gdy o tym myślę, te zaczepki wydają mi się takie niewinne, ciężko mi zrozumieć, dlaczego tak bardzo wwierciły się w moje serce. Mama często ganiła mnie za to, że zjadłam coś, co ona zostawiła sobie w lodówce na później, chowała po pułkach i szufladach słodycze. Czułam się źle. Wracając ze szkoły po dniu pełnym złośliwości i żartów na temat mojego wyglądu, chciałam tylko wrócić do domu i w spokoju spędzić wieczór, zregenerować się przed następnym dniem poniżeń. Co nie udawało mi się, gdyż ludzie, którzy powinni mnie kochać bezwarunkowo też oceniali mnie na podstawie liczby kilogramów, które widniały na wadze.

Być może nigdy by mi to nie przeszkadzało i nie miałabym problemów sama ze sobą, akceptowałabym siebie, bo przecież dla kilkunastoletniej dziewczynki wygląd nie był taki ważny. Ale z racji tego, że ciągle mi to wypominano w domu, zaczęłam popadać w kompleksy. Na etapie gimnazjum były już rozwinięte na tyle mocno, że to, w co wpadłam nie powinno być zaskoczeniem.
W gimnazjum, gdzie panował kult chudości i markowych ubrań, gruba dziewczyna w porozciąganych ciuchach nie miała żadnych szans, niemal od początku zostałam zmiażdżona. Bałam się nawiązywać nowe znajomości, bo bałam się ludzi. Do dziś zachowuję się asocjalnie, odizolowując się od każdej grupy, w każdym miejscu, gdzie tylko przebywam. Wcześniej to był lęk, teraz raczej przyzwyczajenie do pustki wokół siebie.
Moi znajomi ograniczyli się do kilku osób z klasy, które do dziś są moimi praktycznie jedynymi kolegami. Im mniej ludzi, tym mniej bólu i rozczarowań. Pod koniec drugiej klasy, kiedy byłam już wyczerpana byciem wycieraczką „sławnych” uczniów, w moje ręce dostały się pewne tabletki. Miały mi pomóc, miały wspomóc mój organizm, gdy zacznę torturować swoje ciało i je głodzić. Miały dodać mi energii. Zmobilizowałam się niemal w jednej chwili. Wybrałam się do sklepu po wodę mineralną, kwasek cytrynowy, kawę, po większą ilość tabletek. Ten zestaw miał mnie utrzymywać przy życiu. Dieta stała się moją obsesją, jednak do tabletek podchodziłam dość nieufnie. W końcu musiałam się odważyć i wziąć chociaż jedną, bo ból brzucha stawał się coraz bardziej nieznośny, a przy gwałtownych ruchach głową, zalewała mnie ciemność. Dopiero po jakimś czasie trwania w bezruchu kolorowy obraz powracał. Wzięłam ją tylko jedną, wyglądała tak niewinnie, malutka, pomarańczowa, błyszcząca. Zauważyłam, że się nie boję, połknęłam. Nigdy nie zapomnę, jak się wtedy czułam… Tak bardzo chciało mi się spać, gdy tylko zamykałam oczy, wszystko wirowało. Było mi nie dobrze, dziwnie, jakbym oderwała się od rzeczywistości, jednak ból, ciągle zaprzątający moje myśli, zniknął. Czułam, ze mogę wszystko. Od tamtego czasu brałam po trzy tabletki rano i po południu, które popijałam kawą. Chudłam. Rodzice się o mnie martwili, jednak widziałam w ich oczach coś na kształt aprobaty. Tak bardzo chciałam, żeby mnie ktoś zauważył.
W końcu nadeszły upragnione wakacje, co przyjęłam z ulgą, ponieważ mimo rozpoczętej diety, nadal byłam gruba, co przynosiło stałą porcję docinków.
Wyjechałam z rodzicami na całe dwa miesiące do dalszej rodziny. Dalsza, a tak bardzo podobna do tej najbliższej, u której nie otrzymałam wsparcia. Każdego roku bałam się tam jeździć, bo wiedziałam, że pierwsze, co skomentują będzie mój wygląd. Jakbym była chodzącą kupą kilogramów, a nie człowiekiem godnym odrobiny uwagi.
Tym razem również nie było inaczej. Komentowali mój spadek wagi, że jestem chuda, ładniejsza itp. Z jednej strony oczywiście sprawiło to, że poczułam się wyjątkowa, że moja dieta daje efekty, że się opłacało. Jednak z drugiej strony czułam, że znów nie postrzegają mnie jako człowieka tylko jako ciało. Tabletek brałam coraz więcej, coraz bardziej chudłam, coraz częściej kłóciłam się z siostrą, która powoli dostrzegała, co się dzieje. Ja jednak byłam pewna, że mi zazdrości, bo sama nie potrafi zrzucić zbędnych kilogramów. Podczas jednej z wielu naszych kłótni, wykrzyczała mi prosto w twarz:
- Ze skrajności w skrajność!
Te słowa uderzyły we mnie bardzo mocno. Przebiły się do mojej świadomości, tej ukrytej, która zarosła warstwą obłędnych i obsesyjnych myśli na temat wagi. Bardzo długo wtedy płakałam, wzięłam trzy tabletki i przestało już mieć to dla mnie znaczenie. Powoli zaczęłam zauważać, że mam spore luki w pamięci. Nie potrafiłam dobierać słów, trzęsły mi się dłonie, pisząc z kimś sms’y co chwilę musiałam sprawdzać co napisałam, bo nie maiłam pojęcia o czym rozmawiamy. Postanowiłam odstawić tabletki. Było mi zdecydowanie trudniej, czasami ból brzucha zmuszał mnie to podwijania kolan po samą brodę podczas snu. Chociaż i tak nie mogłam zasnąć…
Wróciłam do szkoły. W ciągu dwóch miesięcy schudłam 25 kilogramów, czego nie dało się nie zauważyć. W szkole budziłam niemałą sensację. W spojrzeniu niektórych ludzi widziałam podziw, w większości przerażenie. Faktycznie mogłam wyglądać jak trup, gdyż byłam (i jestem) bardzo wysoka. Moje nogi wyglądały jak patyczki, a kości biodrowe sterczały niczym palec wskazujący i oskarżający wszystkich dookoła: „zobaczcie do czego doprowadziliście”.
Nagle miałam spore poparcie wśród chłopaków z mojej klasy. Spędzałam z nimi całe przerwy, bo oni nie pytali… Facetów to nie obchodzi, wśród koleżanek nie miałabym życia. Czułam się lubiana i fajna, jednak w głębi wiedziałam, że to ułuda, bo co to za koledzy, jeżeli wcześniej mieli mnie za nikogo, a teraz traktowali jak najlepszego kumpla…?
Czułam jak powoli mam dość, czułam się zmęczona codziennym stawaniem na wadze, kwaskiem w wodzie mineralnej i kawą, kawą, kawą… Pęknął balon pełen złudzeń, że to da mi szczęście. Nie potrafiłam już normalnie jeść. Ba! Nawet nie wiedziałam już co, to znaczy. Albo nie jadłam nic przez tydzień, dwa albo obżerałam się cały dzień. Mój żołądek nie miał pojęcia co wyprawiam, w związku z czym zarywałam noce siedząc na muszli klozetowej na przemian ze zwracaniem do niej zawartości pod postacią wymiotów. I ten ból, ciągły ból…
Być może potrzebowałam jakiegoś wstrząsu, by to zakończyć. Czegoś co mnie przestraszy naprawdę i co w końcu nadeszło. Dziś myślę, że na szczęście.
Wybrałam się z mamą do kościoła. Niestety na dworze padał deszcz, więc musiałam wejść do środka. Już wtedy miałam dziwne przeczucia. Było mnóstwo ludzi, przez co mama stała kilka metrów ode mnie. Po ok. 15-stu minutach mszy zaczęłam się czuć dziwnie. Do mojej głowy napływały fale gorąca, zauważyłam też, że trzęsą mi się ręce, w głowie dziwnie huczało. Wystraszyłam się. Powoli doszłam do mamy, zanim zdarzyłam jej powiedzieć, by mnie wyprowadziła, nie potrafiłam wydusić ani słowa i prawie osunęłam się na ziemię. Mama jednak w porę wzięła mnie pod rękę i wyprowadziła z kościoła. Pamiętam, gdy przedzierałyśmy się przez ten tłum w stronę wyjścia, ludzie patrzyli na mnie, rozstępowali się i robili nam przejście. I nigdy, przenigdy nie zapomnę zapachu tego świeżego powietrza, które zachłannie wchłonęły moje płuca, zaraz po wyjściu na zewnątrz. Miałam już dość. Wiedziałam, że to już koniec, że dłużej już nie mogę. Nie wiedziałam jeszcze jak uda mi się wyjść z tego bagna, wiedziałam natomiast, że muszę spróbować.
Tamtego dnia spod kościoła zabrała mnie karetka. Dopiero wtedy pojęłam powagę sytuacji. Spędziłam dwa miesiące w szpitalu pod kroplówką. Wszyscy dziwili się, że jeszcze żyję. Przychodziło do mnie wiele osób ze szkoły, widziałam wyrzuty sumieniach w wielu spojrzeniach. W ciągu tych dłużących się pustych dni zaczęłam rozumieć w jaką wpadłam sieć. Nie chciałam już tak żyć. Gdy w końcu opuściłam mury szpitala, znów zachłysnęłam się powietrzem, jakbym od wielu miesięcy tak naprawdę nie oddychała. Popatrzałam w niebo i pomyślałam sobie, że dam radę… Dopiero po kilu latach mogę stwierdzić, że mi się to w pełni udało.

4850 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Sheldonia

    19 November 2011, 08:34

    Ee tam, wcale nie. Choćbyś miała się powtarzać, to pisz, bo Twoja opinia jest dla mnie bardzo ważna:)

  • No_One_

    19 November 2011, 01:25


    Ja nic nowego Ci nie powiem,
    nudna jestem .
    Cholera...

  • Sheldonia

    17 November 2011, 21:50

    W każdym jest jakaś cząstka mnie, jakaś cząstka prawdy. W niektórych jest jest więcej, w niektórych mniej. Może kiedyś Ci opowiem, jeżeli zechcesz.

  • Albert Jarus

    17 November 2011, 21:18

    Do każdego opowiadania dajemy cząstkę siebie, kwestia tylko tego czy jest to jedna cząstka czy 99. Czasem się zastanawiam ile Ciebie jest w tych tekstach...

  • Sheldonia

    17 November 2011, 09:54

    Dziękuję Wam. Miło mi, że się podoba, bo trochę się napisałam:) Albercie, może dlatego, że to nie jest fikcja literacka... :)

  • 17 November 2011, 00:07

    Świetne!

  • 16 November 2011, 21:39

    Zgadzam się z poprzednikiem. Poruszające i daje do myślenia wielu nastoletnim dziewczynom.

  • Albert Jarus

    16 November 2011, 21:26

    Bardzo poruszające. Nie czyta się jak opowiadanie, nawet nie jak pamiętnik... Słyszy się głos tej dziewczyny. Bardzo realne i daje do myślenia.