Menu
Gildia Pióra na Patronite

through the day - rozdział 1

iamshiehoney!

lipiec, 2011

- … i wtedy zobaczysz, wszystko będzie ci wychodzić. Poćwiczysz trochę i powinno być okej – stwierdził lekko rozśmieszony Lukas, tłumacząc mi po raz dziesiąty dokładnie to samo, w dodatku w czasie trwających jeszcze wakacji. Ughhhh!
- Teraz żałuję, że zgodziłam się na ten durny pomysł matki. „Jedź, odpoczniesz,zmienisz otoczenie, poznasz nowych ludzi, a przede wszystkim nadrobisz zaległości ... bla, bla, bla!” – zacytowałam ją,próbując naśladować jej ton kiedy to mówiła. I… i całkiem nieźle mi to wyszło!
- Miała rację – znikąd przy naszym stoliku pojawił się Uli, który miał wcześniej jakieś biznesowe spotkanie.
- Siostra twojej żony tak nie uważała – powiedziałam. Babcia była zła na mamę kiedy dowiedziała się o jej pomyśle. Stwierdziła, że to szczyt głupoty… i nie odzywała się do mojej rodzicielki przez blisko trzy tygodnie.
- Jeszcze całkiem by cię tam zepsuli – dodał „wujek-dziadek"
- Na razie jesteś całkiem normalna – wtrącił się Lukas. – No może nie w stu procentach, ale w osiemdziesięciu paru…. – zmierzyłam go wzrokiem, a potem dostał ode mnie po głowie zeszytem.
- Auuuuuć! Za co?! – zapytał się, masując lewą ręką swoją głowę.
- Domyśl się!
- Dzieci! Spokój!
- Tylko nie dzieci, dobrze? Według waszego prawa jestem prawie pełnoletnia! – klasnęłam w ręce, na znak zadowolenia. – A co to oznacza? A to, że legalnie będę mogła pić, palić i uprawiać seks.
- Wszystkie trzy punkty z pewnością masz już zaliczone! – Lukas znowu pokazał swoje zgryźliwe oblicze. Uli zaś zrobił się troszeczkę czerwony i odwrócił głowę w drugą stronę, udając, że tego nie słyszy, po czym zawołał kelnera.
- Żebym ja nie musiała na głos powiedzieć ile tysięcy razy ty już zaliczyłeś te trzy punk…. – nie miałam szansy aby dokończyć swoje błyskotliwe spostrzeżenie,bo zupełnie niespodziewanie ręka mojego towarzysza całkowicie mnie uciszyła.
- Jadę do klubu, zaraz zaczyna się trening. Podwieźć gdzieś was?
- Umówiłem się z Anną dwie ulice dalej
- A ja jeszcze zostanę. Po rozpaczam trochę nad sobą i swoim ciężkim losem…oczywiście nad kubkiem kawy - dodałam. Poza tym wasz dom jest kilka ulic stąd, znam też niemiecki,także nic mi się nie stanie.
- A jak ktoś cie rozpozna?
- Mam super fajne okulary przeciwsłoneczne, jeszcze lepszy kapelusz, a w razie czego zrobię to co dwa dni temu i będę udawać, że ja to nie ja. Wtedy się sprawdziło. Poza tym kelner mnie nie rozpoznał …
- Ale się na ciebie ciągle patrzył - mój wywód przerwał mi wujek.
- Poza tym to ja zamawiałem napoje i jedzenie, a ty siedziałaś do niego tyłem i nic nie mówiłaś. Także nie miał żadnych szans, żeby zobaczyć, że ty to ty.
– Właśnie, i dlatego sądzę, że jak cię tu zostawimy samą…
- To nic wielkiego się nie stanie – dokończyłam za sześćdziesięciolatka.
- Po kim ty jesteś taka uparta?
- Wujku, wiem, że się o mnie martwicie. I jest to naprawdę słodkie. Bardzo wam za to dziękuje, ale dam sobie radę. W razie jakiś kłopotów, zostałam zaopatrzona w telefon, także będę dzwonić. Ale jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. Poza tym skoro mam zostać tutaj jeszcze przez kilka miesięcy to muszę się stać trochę samodzielna. Nie będziecie mnie cały czas niańczyć, prawda?
- Dziewczyna ma rację – wtrącił się skądś znany głos … tak, to był głos kelnera.Odruchowo obróciłam się i posłałam mu uśmiech. Muszę stwierdzić, że był całkiem uroczy. I z pewnością nie miał więcej jak dwadzieścia lat. – Przepraszam, że się w ogóle mieszam w państwa sprawy.
- Nie szkodzi. W końcu jeden normalny – stwierdziłam podchodząc do niego i zawieszając mu się na ramieniu. – Dziękuje – wyszeptałam.
- No dobra. Niech ci będzie, ale żeby potem nie było, że ….
- Tak jest! – przerwałam mu. – To co widzimy się w domu?
Kiedy Ulrich i jego syn już wyszli wdałam się w całkiem miłą pogawędkę z Max’em – bo tak miał na imię tajemniczy kelner, który wybawił mnie z nad opiekuńczości wujka. Okazało się, że jest w dokładnie tym samym wieku co ja, chodzi do tej samej szkoły i mieszka w naszym sąsiedztwie.

W momencie, w którym zamierzałam się już zbierać okazało się, że ani Uli, ani Lukas nie zostawili mi kluczy do domu, a ja swoich się jeszcze nie dorobiłam. Próbowałam się do nich dodzwonić, ale najwidoczniej byli zajęci swoimi „ważnymi” sprawami. Wypiłam więc jeszcze jedną kawę, po czym Max poinstruował mnie jak dojść do miejsca, w którym znajduje się klub. Doszłam prawie bez żadnych problemu. Tylko w jednym miejscu nie byłam pewna czy idę dobrą drogą - ale szybki telefon do nowego kolegi i moje wątpliwości zostały rozwiane.

Przed klubem spotkałam asystenta trenera, którego miałam okazję poznać kilkanaście dni wcześniej na grillu – okazało się, że Uli pojechał coś załatwić, więc żeby nie robić pieszo znowu takiego sporego kawałka postanowiłam poczekać. Akurat był dzień „otwarty”, wokół boiska nagromadziło się sporo ludzi więc całkiem sprytnie wmieszałam się w tłum.

- Nie za gorąco ci w tym kapeluszu? – usłyszałam wesoły głos, dochodzący z mojej prawej strony.
- Gdybyś była mną też byś musiała siedzieć w tym idiotycznym przebraniu w środku lata – dziewczyna wyraźnie się zmieszała i nie do końca zrozumiała o co mi chodzi. Ściągnęłam zatem okulary, tak żeby moja nowa koleżanka mogła zobaczyć moją twarz. Boże, proszę cię. Niech chociaż ona mnie nie rozpozna - pomyślałam.
- O jejku…
- No właśnie – nałożyłam okulary na swoje miejsce. – Tak w ogóle, jestem Frida. Miło mi.
- Kathrin. Mnie z pewnością bardziej. Jejku, dziewczyno co ty tu robisz?
- Kiedy wylądowałam, miałam wrażenie, że jestem na zesłaniu, teraz powoli zaczynam się przekonywać i do Monachium i do ludzi tutaj.
- Długo tu będziesz?
- Kilka miesięcy, z małymi przerwami. Tak myślę ...
- No co ty?! Świetnie – odparła zadowolona. – To znaczy chodzi mi o to, że będę miała okazję cię lepiej poznać. Oczywiście jeśli nie będziesz miała nic przeciwko.
- Pewnie. Z przyjemnością. W końcu znam tu nie wiele osób. A ty? Co tutaj robisz?
- Widzisz tego faceta przy bramce? – wskazała palcem na wysokiego, całkiem przystojnego mężczyznę. Jednak to nie on przyciągnął moją uwagę, lecz chłopak z którym się wygłupiał.
- Widzę – odparłam ciągle wgapiając się w ową dwójkę.
-To mój chłopak – odparła dumnie.

Piłkarze zaczęli grać ze sobą luźny mecz, a ja postanowiłam zdopingować Manuela.Pociągnęłam za sobą Kathrin i po chwili stałyśmy przy barierkach blisko bramki. Miałam w sobie tyle energii, której nie miałam gdzie wykorzystać więc krzyczenie na całą siłę: MANU, MANU! sprawiło mi ogromną radość. Manuelowi też, bo na jego twarzy pojawił się uśmiech. Kathrin szybko się do mnie dołączyła, a potem poszło już tak że (chyba) wszyscy obserwatorzy treningu skandowali razem z nami. Leciałam z imionami zawodników po kolei. Muszę przyznać, że Kat ma dobrą pamięć. Spamiętać te wszystkie imiona i nazwiska to niezły wyczyn! Dowiedziałam,się też jak ma na imię tajemniczy nieznajomy…

- Bastian, Bastian, Bastian, Bastian … - powtarzałam wkoło kiedy wchodziłam po schodach. Od jednego ze szkoleniowców dowiedziałam się, że Uli wrócił już do klubu, także postanowiłam go odwiedzić i zdobyć klucze.
- Tak właśnie rodzice dali mi na imię –usłyszałam, kiedy minęłam się z kimś na półpiętrze ....

po więcej zapraszam na http://through-the-day.blog.onet.pl

20 wyświetleń
1 tekst
0 obserwujących
  • Shadow_lady

    19 March 2012, 15:18

    Fajne;-)