-Ja umieram Robert- powiedziała do słuchawki- Nie, nie za tydzień ani nie za miesiąc, rok- chwila ciszy- teraz, zaraz, już- znowu przerwała, bo nie miała siły.
-Chciałam do Ciebie tylko zadzwonić i usłyszeć Twój ciepły głos. Bo jak zawsze mi zimno. Mi jest zawsze zimno- uśmiechnęła się lekko. Boję się. Teraz cisza zapadła po obu stronach słuchawki i nie było już słów do wypowiedzenia ani żadnych gestów do wykonania. Były tylko oddechy. Jeden przyśpieszał, drugi zwalniał. Jeden stawał się coraz bardziej łkający drugi, z każdą minutą spokojniejszy. Aż wreszcie umilkł. Nie było krzyków ani błagania o jeszcze jedną minutę. Tylko nagła pustka w środku. I koniec. I dalej nic. Gdzieś w oddali śpiewał ptak. Ludzie przechodzili obojętnie po chodniku. Słońce prażyło z całych sił a miasto próbowało walczyć z tym żarem. Autobusy i samochody utknęły w popołudniowych korkach. Dzieci krzyczały, że jeszcze nie chcą wracać do domu i bawiły się na placach zabaw. A po środku tego wszystkiego powoli na kolana osuwał się człowiek. Nikt nie zauważył, że nagle znika, marnuje się w oczach, twarz pokrywają mu zmarszczki. Ale zanim jeszcze upadł, głowa mu posiwiała, a oczy wypełniły się wielkim żalem i smutkiem. Bo oto odeszła jedyna osoba, którą kochał, z którą chciał być. Reszta się nie liczyła. Reszta umarła a jego otoczyła ciemność.