Menu
Gildia Pióra na Patronite

kwintesencja.

niewazne

niewazne

- Gdybyś mógł pokazać życie na dwój palcach, jakbyś musiał określić symboliką dwóch palców całą istotę istnienia, to które byś wybrał? – spytała mnie, lustrując mój profil roziskrzonymi oczami.

- Nie wiem. To dziwne pytanie – odpowiedziałem, badając dłoń przenikliwym spojrzeniem, jakby mogła nieść za sobą jakąkolwiek podpowiedź. Nie rozumiałem istoty jej słów. Czy można częścią dłoni określić całe życie? – To bez sensu. – odparłem, bez wcześniejszego przemyślenia drastycznego wydźwięku moich słów.
- Nie prawda! – wykrzyknęła przerażona, jakbym skrzywdził jej przyjaciela, wiernego psa, jakbym ją zranił. Spojrzałem na nią z uprzejmym zaskoczeniem, licząc na wnikliwe wyjaśnienie. – Spójrz – chwyciwszy moją dłoń, przystawiła mi ją niemal pod nos, jakby sądziła, że wcześniej jej nie widziałem. Odsunąłem się o krok, by lepiej przyjrzeć się części mnie, tak znanej, że spowszedniałej. Z zaskoczeniem zdałem sobie sprawę, że gdyby nie ten nagły gest płynący z jej nieskrępowanej postawy, uznałbym, że zapomniałem, iż posiadam dłonie. Bo one są zawsze. Nigdy nie myślałem nad tym, że są mi aż tak bardzo potrzebne. – Spójrz – powtórzyła z naglącym do skupienia się zniecierpliwieniem, jakby dostrzegłszy, że straciłem wątek. Popatrzyłem uważnie na linię życia i pięć palców. Każdy inny. – Gdyby życie było małe jak twój mały palec, to jakbyś je określił? – spytała, uśmiechając się figlarnie, jakby nie panując nad miłym poruszeniem w jej zielonych oczach.
- Niedostrzegalne? – odpowiedziałem, w prawdzie zadając kolejne pytanie.
- Dokładnie – przyznała, ujmując między opuszkami czubek mojego małego palca. Po plecach przeszedł przyjemny dreszcz. –Niedostrzegalne, jakby nieistotne. Zbyt małe, by być ważnym, ale jednocześnie zbyt duże, by mieć prawo do nieistnienia. – pokiwała głową, wpatrzona jakby ślepo w jedne punkt. Ocknęła się jednak z letargu i ku mojej uciesze kontynuowała. – A serdeczny palec? Sądzisz, że takie jest nasze życie? – spytała, prowokując moje myśli do wypłynięcia na wierzch, do przypomnienia sobie, żebym czuł sercem.
- Nie wydaje mi się – odparłem. –W pewnych sferach życie uprzejmie nas nagradza, ale zazwyczaj musimy dokonywać trudnych wyborów w obliczu problemów – spojrzałem na nią z nadzieją na aprobatę. Uśmiech jaki pojawił się na moich wargach był pierwszym uśmiechem od lat, który poczułem szczególnie. Pokiwała głową, zakładając włosy za ucho i jakby z rozrzewnieniem zwilżyła wargi.
- Znów masz rację – przyznała zmrużywszy oczy, co nadało jej twarzy przejmująco smutny wyraz – Gdyby nasze życie było piękne, moglibyśmy nazwać siebie Bogami. Ideały nie istnieją. Jesteśmy jedynie świadkami jawienia się prototypów ideałów gdzieś pomiędzy fałszem i obłudą. Życie nie jest serdeczne, jedynie czasem bywa, jakby od niechcenia – skończyła, a moje serce załomotało boleśnie pod stelażem żeber, jakby wołając o jej uśmiech. – A środkowy palec? – spytała, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Ten który…?
- Tak – przerwała mi, wyprzedzając goniące się w odpowiedzi słowa. – Ten, którym obrażamy innych w na wpół wulgarnym geście – uśmiechnęła się, unosząc prawy kącik ust.
- Sam nie wiem… - zawahałem się, badając z uporem jej twarz, szukając jej toku myśleniach gdzieś w czeluści źrenic. – Chyba tak. Takie jest nasze życie – dokończyłem z pewnością w głosie. – Obrażamy jego majestat i postawy innych. Samo życie też nas nie rozpieszcza.
Zaśmiała się, a opuszki między którymi ujmowała mój środkowi palec ześlizgnęły się z jego powierzchni, kiedy zatrzęsła się w salwach pieszczącego uczy śmiechu. Z zakłopotaniem spostrzegłem, że zasmuciła mnie jej reakcja i moja nieodzowna pomyłka. Z zażenowaniem spuściłem wzrok, czekając aż jej śmiech umilknie, oczekując wyjaśnień.
- Twój pierwszy błąd – uśmiechnęła się uprzejmie, schylając się i zaglądając mi prosto w spuszczone na chodnikowe płyty oczy. Uniosłem głowę ośmielony jej wdzięcznym spojrzeniem, jakby rzuciła na mnie zaklęcie. – Ale wybaczam ci go, bo kiedyś też tak uważałam – dodała, drapiąc się z tyłu głowy, jakby z nieśmiałym zakłopotaniem. – Zrozumiałam jednak, że to nie życie jest wulgarne, ale my je takim widzimy. Jakbyśmy nie prowokowali losu, nie porównywali innych do małych palców, nie poniżali ich i nie czuli władzy nad nimi, to nie obrażalibyśmy tych, którzy starają się być serdeczni – wyjaśniła, nadając mojemu poprzedniemu przeświadczeniu bezsens, pokazując mi prawdziwość jej domysłu. – Świat jest taki niepoukładany… - wyszeptała cicho, tak bym nie dosłyszał, jednak nie spuszczając z niej wzorku mogłem wybadać kolejne słowa poprzez ruch jej malinowych warg. – Ale to my czynimy go niepoukładanym właśnie będąc jak środkowy palec – spochmurniała jak jesienne niebo, z którego nie spadł jednak zimny deszcz, a po chwili zniecierpliwienia wyszło ogrzewające skołatane myśli słońce jej pięknego uśmiechu.
Umilknąłem, kontemplując swoją dłoń, która jeszcze przed momentem była ujęta w jej ciepłe palce.
- Więc dwa ostatnie, prawda? – spytałem, wyrywając ją z natłoku sympatycznych myśli, które rozjarzyły jej skropioną piegami twarz szerokim uśmiechem. Odrzuciła włosy, jakby wyrwana ze snu i spojrzała na mnie głębią zieleni swoich tęczówek.
- Tak, dwa ostatnie to życie – odpowiedziała, uśmiechając się do mnie ze zrozumieniem, patrząc mi w oczy, jakby szukając we mnie wytłumaczenia tego wyboru. Nie znalazła go, gdyż spytałem zakłopotany:
- Ale dlaczego akurat te? – zarumieniłem się z myślą, że nie rozumiem tak prostej rzeczy, choć z chemią nieorganiczną poczynałem sobie jak nikt inny. Poczułem się nagi i nieistotny. Głupi. Czułem się jakbym nie miał w sobie ni krzty życiowej mądrości.
Ona jedynie spojrzała na moją dłoń, ujmując w opuszki wskazujący palec i rozpoczęła wyjaśnienie głosem pełnym przejęcia:
- Wskazujący palec jest nam potrzebny – nie zadała pytania, kontynuowała lekko, nie wymagając ode mnie myślenia. Jej wzrok był ciepły i skupiony, jakby została wtłoczona w świat swoich wyobrażeń. Obserwowałam ją z zapartym tchem. – Jest nam potrzebny do wszystkiego. Do łapania kubka za ucho, do przewracania stron książki, do strzelania z gumki w kolegę, nawet do włączania lampki nocnej. Ale przede wszystkim potrzebny nam jest do wskazywania – odetchnęła, a ja jedynie patrzyłem jak szybko zbiera myśli i ponownie otwiera usta. - Życie jest nam wskazane. Jest nakazane przez prawa natury. Bez miłości nie byłoby życia. Jeżeli żyjemy, to nakazane jest byśmy kontynuowali to, co zostało rozpoczęte. A w życiu bywa różnie. Zawsze jednak to my wskazujemy swoją drogę. Nikt inny. Możemy uważać się za panów naszego życia, choć istotnie nimi nie jesteśmy. Wskazujemy tylko te drogi, które zostały nam nakazane już wcześniej. Dokonujemy wyboru między dwiema drogami. To tak niewiele, choć w prawdzie tak dużo. Życie to wskazywanie drogi. To dlatego palec wskazujący opisuje nasze życie, choć w jakiejś niewielkiej mierze – skończyła, bo poczułem jak przenosi opuszki na mój kciuk. Spojrzała na mnie przeciągle spod wachlarza jasnych rzęs i uśmiechnęła się, dostrzegając na mojej twarzy emocje, których osobiście nigdy wcześniej nie znałem. Serce zabiło mocniej, jakbym zatopił się w jej oczach bez wcześniejszego głębokiego oddechu.
- A kciuk? – spytałem, chcąc przerwać to niepokojące moje myśli poruszenie. – Życie przecież nie jest okay.
Uśmiechnęła się serdecznie, kiwając głową.
- Bo nie jest – przyznała. – Ale nie chodzi o symbol „wszystko gra” – zerknęła na mnie kontynuując, gdyż dostrzegła w moich oczach szczyptę niezrozumienia. – Chodzi o przeciwstawność – wyjaśniła i odczekawszy kilka dłużących się sekund, dodała - Pomimo, że wskazujemy drogę, którą uważamy za właściwą, coś każe nam pomyśleć i zastanowić się nad innym wyjściem - przeciwstawnym, o innych konsekwencjach. Myślimy podwójnie. Z jednej strony nosimy w sobie ideały ludzi wspaniałych, herosów i półbogów, a z drugiej coś stara się przeszkodzić dobrej myśli, jakby uważał ją za zbyt plugawą, by mogła się dokonać. Dualizm naszej osoby jest fascynujący, nie uważasz? – spojrzała mi w oczy. – Jakbyśmy nie wiedzieli kim jesteśmy. Jakbyśmy myśleli, że jesteśmy sobą, choć nie mogli zebrać słów, by sprecyzować swoje uczucia. Jakbyśmy byli dobrzy i źli jednocześnie. Piękny zapach i smród w jednej szklance, dziwne prawda? – pokiwałem głową ujęty jej słowami i piękną istotą jej myśli. Oderwała wzrok od tarczy moich czekoladowych tęczówek i spojrzała gdzieś ponad koronami drzew. Podążyłem jej śladem, jakby nie panując nad ruchami mojego ciała. Niebo było piękne tej nocy. – Pomyśl też… – po moich plecach przeszedł nagły, przyjemny impuls wywołany zasłyszeniem tembru jej głosu. – Pomyśl, że gdyby nie kciuk, to nie złapałbyś kubka z kawą. Gdyby nie on nie potrafiłbyś zawiązać butów, wziąć do ręki długopisu, zapiąć guzików koszuli. Bez kciuka, palec wskazujący nie miałby znaczenia, byłby bezużyteczny. Wskazywałby, ale nie pomagałby w wykonywaniu wybranych zadań, w spełnianiu się w nakazanych ideach – obserwowała jarzące się na ciemnym firmamencie konstelacje, a ja podążałem drogą, którą wskazywało jej spojrzenie. – To tymi dwoma palcami chwytasz małe rzeczy. Wyjmujesz drzazgę z dłoni, zdejmujesz maleńki włos ze swetra – kontynuowała z pasją w głosie, wywołując na moich plecach ciepłe dreszcze. – A w życiu najważniejsze są przecież te małe rzeczy, jakby nieistotne. Życie to wskazywanie drogi i przeciwstawianie się jej. To wskazywanie odpowiedzi i przeciwstawianie się opinii innych. To podnoszenie małych rzeczy, a nie chwytanie garściami wszystkiego co nas otacza. Życie to dwa palce – oderwała spojrzenie od pełnej tarczy księżyca, patrząc wprost na mnie, naznaczając mnie pięknem jej zielonych oczu.
- Ale przecież – rozpocząłem niepewnie, rozcinając ciszę. – Przecież cała dłoń jest nam potrzebna. Wszystkie palce – w duchu gotując się na jej śmiech, oczekiwałem aż otworzy usta. Ona jedynie uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała głosem cichym, acz pewnym:
- Masz rację, jak zwykle masz rację – serce zabiło mi mocniej na dosłyszenie jej aprobaty. Jakby nie panując nad ciałem zarumieniłem się, spuszczając wzrok i z niepokojem spostrzegając, że jedynie jej obecność działa na mnie w ten zaskakujący sposób. – Masz rację, ale chodzi mi o kwintesencję życia – wyjaśniła, zbierając myśli. – Do każdej okoliczności moglibyśmy powiedzieć, że wszystko jest potrzebne każdy przedmiot, każda emocja. Ale kwintesencją czegokolwiek są jedynie dwa czynniki. Bazą wszystkiego są dwa elementy.
Nie rozumiałem. Musiała dostrzec skupienie w moich oczach, bo z uśmiechem dodała:
- Popatrz – palcem wskazała niebo, oczekując, że zrozumiem intencję tego gest, lecz nie odpowiedziałem słowem. Kontynuowała więc. – Jakie dwa elementy muszą zaistnieć w tym samym czasie, żeby teraz na ziemię spadł śnieg?
Pomyślałem odrzucając wszelkie racjonalne teorie, wszystkie przemiany i odpowiedziałem bez wahania:
- Chmura i zimno.
- Właśnie! – wykrzyknęła z gorącym entuzjazmem. – A żeby powstała chmura?
- Woda i ciepło – odparłem bez zająknięcia.
- Dokładnie. Choć na te zjawiska składają się skomplikowane procesy, tak naprawdę kwintesencją są tylko dwa elementy – zaśmiała się z radością w perlistym głosie. – To tak jakbyś robił kawę. Potrzebna ci do tego woda i wypalone ziarna, choć w istocie potrzebujesz również kubka, czajnika, ognia, łyżeczki i mleka, jeżeli lubisz. Ale kwintesencją tego napoju jest woda i kawa.
- Teraz rozumiem – uśmiechnąłem się tak jak nigdy wcześniej nie zwykłem. Ze szczerością i ciepłem w skostniałym sercu.
- Widzisz, bo takie jest życie. Taka jest miłość – wyszeptała patrząc gdzieś ponad naszymi głowami, w srebrzyste oblicze księżyca. – W miłości jak w życiu, potrzebna dwóch czynników. Jej i jego – uśmiechnęła się, obserwując jak niebo jaśnieje w migoczącym pryzmacie gwiazd.
- W miłości jak w życiu… - powtórzyłem, a serce zabiło mocniej. – Potrzeba Ciebie i Mnie.
Drżącymi dłońmi objąłem ją jak nigdy wcześniej nie zwykłem marzyć. A w silnym uścisku zawirowaliśmy pod blaskiem gwiezdnych jupiterów, zapominając o świecie, o życiu. O drogowskazach i przeciwstawnych myślach. O małych rzeczach, serdecznych słowach i wulgarnych gestach. Jakby życie nie było życiem, a jedynie nami.
Ja i ona.
Pocałunek pełen życia i śmierci, pytań i odpowiedzi, myśli i słów. Jakbyśmy tracili powietrze zyskując nowe zmysły. Narodziłem się. Pośród słów piękna, pośród jej niewinnych spojrzeń. Jak gwiazda, zrodziłem się z wybuchu jej emocji. Z rozsadzającego czaszkę rozszczepu atomów moich martwych emocji.
Ja i ona.
Ja – przeciwstawny jej pięknym słowom, ona – drogowskaz moich myśli.
Byliśmy jak życie. Nierozłącznie idealni w kwintesencji dwóch elementów. Złączeni na zawsze. Jakbyśmy nie potrzebowali innych czynników. Wystarczaliśmy tylko me. Bo najważniejsze są dwa elementy, kwintesencja. Najważniejsze jest źródło i skarb.
Nie wymagajmy zbyt wiele. Nie szukajmy rzeczy nieistotnych. Mnie wystarczyło jedynie te kilka małych rzeczy, które zebrałem. Kwintesencją życia uformowałem definicję mojego. Jakbym pisał książkę.
Papier i Pióro.
Ja i ona. Niezapisana książka, do wypełnienia której wystarczyliśmy tylko my. Nikt więcej.

12 695 wyświetleń
218 tekstów
8 obserwujących
  • samotna_

    1 June 2012, 14:26

    Nic dodać, nic ująć. Pięknie dobrane słowa, piękne przesłanie.
    Gratuluję i pozdrawiam.

  • rekontra

    31 May 2012, 22:43

    i znowu piekny tekst, nie sposób do niego się nie odnieść. Ręce..a w szczególności palce mają swoją wymowę. Takie proste...a jednak...tak znaczące. SERDECZNOŚCI