Menu
Gildia Pióra na Patronite

idealna.

niewazne

niewazne

Dorea była drobna i delikatna jak japońska porcelana. Kruczoczarne włosy spływały jej po karku, okalając smukłą szyję i od linii podbródka zwijały się w swobodne loki. Dorea była nietuzinkowa. Miała alabastrową cerę i ciemne, szare oczy. Czasami, gdy przemykała korytarzem między swoim pokojem, a sypialnią Mariusa wyglądała jak obłok. Raz biel jej cery zdawała się lśnić, a innym razem nadawała jej przezroczystości. Dorea była piękna. Przeciągłym spojrzeniem spod wachlarza gęstych, czarnych rzęs potrafiła oczarować każdego. Roztaczała wokół siebie aurę obezwładniającego uroku, choć zawsze powtarzała, że nikogo nie chciała oczarować. Dorea nigdy się nie rumieniła. Nie bywała zawstydzona, nawet przyłapana na najbardziej niepochlebnym czynie. Tylko czasami w złości, w którą wpadała nadto rzadko, czerwieniały jej kości policzkowe. Jednak tylko nieznacznie, jakby muśnięte różem. Jakże też można byłoby zapomnieć o jej ustach! One też nabierały koloru głębokiej purpury, ale tylko kiedy Dorea się złościła. I czasami zimą, gdy zapomniała szalika. W Dorei zniewalające było to, że czego się nie tknęła, gdziekolwiek się nie udała i czegokolwiek nie wyznała – wszystko robiła z perfekcją i godną swojego nazwiska gracją oraz taktem. Nawet jej rumieniec był perfekcyjny. Co prawda rzadki, ale subtelny i uroczy.
Drobna postura nadawała jej kruchości, a jej ruchom – teatralnej sceniczności. Długie włosy zaplatała we francuski warkocz, który spływał daleko, wzdłuż pleców, aż do linii jej wąskiej talii. Smukłe palce ślizgały się często po klawiaturze fortepianu w tańcu tonów i akordów. Kiedy Dorea grała, świat słuchał jej koncertów. Tak bynajmniej twierdziła Violetta Black. Dorea śmiała się w duchu ze słów swojej matki. To nie świat słucha mnie – mówiła. – To ja gram melodię świata.
Wówczas, kiedy jej myśli wypełniały jedynie dźwięki, a oczy widziały tylko kolejne ruchy palców – Dorea prostowała swoje wąskie ramiona, wyciągała długą szyję i czasami, w rytm uderzeń stopą w przetarte pedały, zwijała się jakby w bólu, by na powrót się wyprężyć. Odchylała wtedy głowę, zaciągała powieki, a jej oddech stawał się płytki i przyspieszony. Dorea wyobrażała sobie wtedy, że biegnie po ciemnej łące, rozpuszcza włosy i bez swojej pielęgnowanej przez matkę gracji, z zuchwałością ściąga z siebie ciężką suknię. Dorea odrzucała wszystko w czerń mroku i czuła się wolna. Bezwstydnie naga, gdzieś w środku nicości. Wyobrażała sobie, że biegnie wgłąb tego nieznanego świata, popychana kolejnymi dźwiękami wygrywanej przez jej palce melodii. Była wolna tam, w świecie pod zamkniętymi powiekami, a swoją niezależność przypieczętowywała skokiem na oślep, w równie czarną, bezdenną czeluść. Wraz z ostatnim taktem Dorea czuła na twarzy podmuch wiatru, a potem otwierała oczy, oddech zwalniał i stawał się głęboki.
Wtedy Dorea uświadamiała sobie, że świat nie jest dobry, jej życie nigdy nie zależało od niej i wiedziała też, że przez te kilka minut nie była sama. Oklaski rozbrzmiewają za plecami Dorei, czyniąc ją nagą i bezbronną. Obdartą z intymności i radości życia. Kolejny raz została okradziona, jednak pielęgnowane przez ojca poczucie taktu nie pozwala jej na pokazanie swojego zakłopotania. Dorea odwraca się wtedy wolno na taborecie, a wyćwiczone, arystokratyczne ruchy dają jej czas na ukrycie rozżalenia. Z uprzejmym uśmiechem na nieskazitelnie jasnej twarzy skłania lekko głowę i przyjmuje z wymuszoną wdzięcznością aprobatę ojca.
- Moja córka - mówił wtedy beznamiętnym, zimnym głosem, a chłód jego oczu przeszywał Doreę do cna. - Godna potomkini szlachetnego rodu Black'ów - uśmiech, z którego Cygnus Black wyparł resztę emocji, wykwitał na jego pełnych wargach.
Dorea była idealna. Tak mówił ojciec chłodnym głosem, tak mówiła matka z rozrzewnieniem odgarniając kosmyki czarnych włosów z czoła, tak mówili brat i siostra, wymieniając się ironicznymi spojrzeniami ponad bukietem frezji na stole. Dorea była idealna, a ta idealność była jej największym przekleństwem. Ona pragnęła tylko rzucić się w przepaść, gdzieś w przestrzeni nigdy nieskradzionych marzeń. Wiedziała jednak, że jej marzenia były idealnym błędem w planie jej nieskazitelnego życia, w którym miała być piękna i krucha.
Dorea żałowała, że na fortepianie grywała zbyt krótko. Za każdym razem ubolewała, że rzucając się w bezdenną czeluść nigdy nie dotknęła jej dna. Dorea żałowała, że nie umarła we śnie, którego nikt by jej nie ukradł.
Ona nie mogła jednak umrzeć w świecie bez zasad. Dorea była przecież idealna.

12 695 wyświetleń
218 tekstów
8 obserwujących
  • niewazne

    31 July 2012, 12:51

    matko, matko, jejku!! serdecznie dziękuję, tobie Lauro i tobie Albercie za te słowa. są dla mnie inspiracją do ciągłej pracy nad sobą. mam nadzieję, że owa praca się opłaci. serdecznie dziękuję :)

  • Albert Jarus

    27 July 2012, 11:43

    Oj fakt czyta się ciebie coraz lepiej. Masz ten błysk w... piórze ;)

  • Sheldonia

    27 July 2012, 09:12

    Świetnie piszesz, niesamowicie widać jakie zrobiłaś postępy, chociaż już na początku pisałaś bardzo dobrze. Pozdrawiam:)