Menu
Gildia Pióra na Patronite

Suicide

Lonely Soul

Czy znacie to uczucie gdy przepełnia was osamotnienie ? Przeszywający, ból psychiczny gdy czujecie się tak bardzo samotni ? Tak bardzo bezradni wobec bólu rozdzierającego waszą duszę, powodującego łzy ? Nie tylko te fizyczne ale również psychiczne ? Jeśli nie, jesteście naprawdę szczęśliwi. A jeśli tak... Zapewne tak jak ja, nie umiecie sobie z tym poradzić, próbujecie znaleźć jakieś rozwiązanie. Ale zacznijmy od początku :

Nazywam się Catherinne Mindgonan, mam szesnaście lat. Urodziłam się w niewielkim mieście w rozbitej rodzinie. Ojca nigdy nie poznałam, matka pracowała na kilka etatów, wiecznie zajęta i zmęczona. A ja ? Nie będę roztrwaniać się nad wyglądem,nie należę do zbyt urodziwych dziewcząt i tyle. Wąskie grono znajomych, spotykanych raz na jakiś czas koniec. Po za tym samotność. Wielka, wszechobecna i boląca. Nie było tak od zawsze. Kiedyś, do czasu lat trzynastu byłam wesołą, zawsze uśmiechniętą i nie smucącą się dziewczynką. Niestety, przyszło mi dorosnąć wcześniej niż reszta. Matka, mimo jej częstych nieobecności starała się obdarzyć mnie jak największą ilością miłości. Nie powiem, udało jej się to. Niestety brakowało mi jednej rzeczy – przyjaciela.Raz tylko w życiu zaznałam normalnej przyjaźni. Niestety, mój przyjaciel wybrał inną szkołę. W wieku 13 lat i siedmiu miesięcy spotkałam go, niestety po raz ostatni. Zmiana szkoły i otoczenia zawsze silnie działa na młodych ludzi. Nowi ludzie, nowe miejsca... Nie łatwo jest znaleźć z kimś wspólny język zwłaszcza gdy odbiega się od normy. Dni w nowej szkole mijały, dzień po dniu.. Powolna, samotna egzystencja. Tak, nadal samotna. Nigdy nie umiałam dogadać się z rówieśnikami. Coraz bardziej pogoda ukazywała jesień. Szarą, ponurą i deszczową. Wraz z pogodą ulatniał się mój w miarę dobry humor. Moja kochana matka zauważała to, wmawiałam że nic mi nie jest. Wraz z coraz większą samotnością wzrastała moja tęsknota. Za czym ? Za kimś bliskim, za ciepłem, za szlakiem, za całymi dniami wędrówki i odpoczynkami przy ognisku... Tak, kochałam wędrować, kochałam czuć się tak bardzo wolna jak wtedy. Im bliżej zimy, tym głębsza była moja depresja.. I zaczęło się piekło. Nie wiem skąd przyszedł mi ten pomysł do głowy. Pamiętam pierwszy raz jakby był on wczoraj. Potłuczona szklanka, odłamki szkła na podłodze. Ja siedząca pomiędzy nimi i wbijająca kawałek szkła sobie w rękę. To było przyjemne. Fizyczny ból pozwalał mi zapomnieć o problemach. Byłam wtedy pusta, jakby wyprana z uczuć.Pogoda mi sprzyjała. Chodząc w długich swetrach byłam idealnie zamaskowana. Powtarzałam to codziennie, zwykle w tym samym miejscu.Później powtarzałam to częściej, dwa razy dziennie, trzy.. Nagle pojawił się on. Niczym anioł sprawiający iż znalazłam sobie cel. Doczekać wędrówki na którą mieliśmy iść razem. Dużo rozmawialiśmy tego czasu. Przetrwałam tak styczeń, luty, marzec... W połowie kwietnia on wyjechał. Zupełnie zapominając o mnie, zniknął tak szybko jak się pojawił pozostawiając jeszcze tylko większy ból. W tych miesiącach nie cięłam się. Lato minęło mi pod znakiem wędrówek i wolności – tego co uwielbiałam. Niestety taka kolej rzeczy że lato szybko się kończy. Nadszedł wrzesień, październik... A ja znów to robiłam. Coraz to częściej. Przynajmniej cztery razy dziennie. Można uznać iż było to rutyną, okrutnym przyzwyczajeniem pozwalającym się wyłączyć. Nie liczni którzy o tym wiedzieli próbowali mi pomóc – na daremno. Kolejne miesiące mijały na ponurej egzystencji bez kolorów. Życie nie miało sensu. Owszem, były chwile dla których warto było żyć, jednak nadal były to tylko chwile. Ulotne niczym wiosenny wietrzyk. Pozostawiające tylko jeszcze większą tęsknotę i osamotnienie. Byłam cieniem dawnej mnie. Już nie byłam tą samą uśmiechniętą dziewczynką. Pogrążałam się coraz to bardziej i bardziej. Tak bardzo brakowało mi przyjaciela, zrozumienia... Samotność stała się mym wrogiem.Nie umiałam już normalnie funkcjonować. Ta ciągła pustka w sercu coraz bardziej rozrywała mnie od środka, niszczyła każdą cząsteczkę mojej psychiki. Może wielu z was uzna iż jest to głupie, jednak gdybyście przez kilka miesięcy nie mieli nawet do kogo się odezwać, uśmiechnąć, cokolwiek... - zrozumielibyście. Te wszystkie ciemne miesiące są dla mnie mgłą. Jedyne co pamiętam to krew. Doszłam do stanu, gdy co dwie godziny, nawet w nocy musiałam wbić w ciało żyletkę, nóż, cyrkiel... Cokolwiek by poczuć ból i krew. Wtedy to spróbowałam po raz pierwszy. Wbiłam żyletkę do połowy rozcinając żyłę. U każdej ręki, w trzech miejscach. Niemal już czułam zimny oddech śmierci na karku...Zemdlałam. Kilka dni później wypisali mnie ze szpitala. Nie sądziłam iż uda im się mnie odratować. Matka, wysłała mnie do psychologa. Pulchnej kobiety w okularach. Panna Dompre udawała że coś robi. Tak naprawdę nie pomogła mi w niczym, jeszcze bardziej tylko podsycając u mnie chęć samobójstwa. Kolejne pięć miesięcy obyłam się bez żyletek, musiałam uspokoić mamę i dać ranom się zagoić. Wtedy to poznałam Jego. Mój nowy płomyk nadziei. Poznaliśmy się podczas festiwalu organizowanego w mieście. Co jakiś czas się widywaliśmy, rozmawialiśmy... Nigdy nie sądziłabym że ten chłopak będzie coś więcej dla mnie znaczyć. Z początku był tylko zwykłym znajomym. Na codzień spokojny, cichy, małomówny. Często bywało tak że po prostu milczeliśmy w swoim towarzystwie. Jednak później, nie wiem czemu poczułam jakąś nikłą więź łączącą mnie z nim. Odstawiłam żyletki,czułam jakby pustka w moim sercu powoli zaczęła się zapełniać. Jego spokojne i piękne oczy, słodki uśmiech. Zaczęłam traktować go jak przyjaciela, nie wiem czy to odwzajemniał. Sama świadomość iż on jest, że mogę z nim tak wymownie pomilczeć dawała mi chęci aby wstać rano z łóżka. Dawała mi chęci aby żyć. Ta sielanka trwała około trzech miesięcy. Nie wiem czemu zaczął się oddalać. Raz było dobrze, raz był nie co oschły. To bolało. W przeciągu dwóch miesięcy stał się on dla mnie jakby niedostępny. Moje serce znów było rozbite na kawałki. Moja dusza znów pusta i samotna. Nie zostało mi już zupełnie nic. Znów zaczęłam czerpać ukojenie w bólu i krwi. Coraz więcej i więcej.

Ostatniego dnia napisałam do niego list. Wytłumaczyłam mu wszystko, opowiedziałam mu swoją historię tak, jak teraz wam. Starannie stawiałam litery aby nie miał wątpliwości co napisałam. Napisałam też ile dla mnie znaczył i jak bardzo mnie to dotknęło. Poszłam na pocztę wysłałam list, nie mieszkał daleko. Na pewno dostanie go w odpowiednim czasie. Wróciłam do domu. Do powrotu matki miałam ledwie trzy godziny. Włożyłam słuchawki do uszu, tak, zawsze mi było raźniej z muzyką. Usiadłam na łóżku...

Nazywam się Catherinne Mindgonan.
Fala ciepła i bólu nabiegła do mej ręki.
Mam szesnaście lat.
Kolejna fala. Krew spływała po mej dłoni, spływając na biało-czarny koc.
Straciłam jedyny płomyk nadziei.
Uniosłam nie pociętą rękę ku szyi. Powoli zatracałam się w bólu.
Samotność mnie zabija...
Kręciło mi się w głowie.Nie wiedziałam, gdzie jest sufit a gdzie podłoga.
Nazywam się Catherinne Mindgonan...
Ostatkiem sił wbiłam żyletkę w gardło. Niemiłosierny ból zalał moje ciało. Opadłam na poduszki drżąc. Tym razem oddech śmierci był silniejszy.
.. I właśnie zabijam sama siebie.
Ciemność. Zaczęłam żałować tego jakże samolubnego aktu. Lecz nie było już odwrotu. Ciemność wołała mnie, przyzywała. Oddałam się jej, pogrążając raz na zawsze w wiecznym śnie.

Zgon stwierdzono 10 Grudnia o godzinie 22.00.
Pięć dni później odbył się pogrzeb. Ostatni płomyk Catherinne stał w pierwszym szeregu. Patrzył na jej twarz, pogrążoną jakby we śnie. Jaki byłem głupi że jej nie powiedziałem... Łzy płynęły po jego policzkach niczym dwie rzeki. Kochał ją... Był tylko zbyt nieśmiały aby jej to powiedzieć. Poczucie winy przepełniało jego serce jeszcze przez wiele lat. Kto wie, może gdyby nie on dziewczyna nadal by żyła ? Kto wie, może z nią byłby najszczęśliwszy na świecie ? Może ona... Może ona w końcu zaznałaby szczęścia bez odrobiny samotności ?

3199 wyświetleń
10 tekstów
0 obserwujących
  • 23 September 2011, 21:49

    Ojej... Wybacz Sheldonia, nie chciałam nikogo zdołować (chyba).. Dziękuję ;], a co do samotności to zależy od dnia..

  • Sheldonia

    20 September 2011, 20:42

    Zrobiło mi się strasznie smutno. Pięknie napisane.
    Mam nadzieję, że Ty nie jesteś tak samotny/a...:)