Menu
Gildia Pióra na Patronite

Honorowy Obywatel

fyrfle

fyrfle

Był środowy wieczór, a więc jak każdej środy Pani Inspektor i Pan Sierżant szykowali się do wyjazdu do kina studyjnego na seans w dyskusyjnym klubie filmowym. Sierżant zeszedł jeszcze do kotłowni i wrzucił do pieca kilka większych grud węgla, aby temperatura wody w kaloryferach utrzymywała się na odpowiednio wysokim poziomie, kiedy oni będą oddawali się tak zwanej dziesiątej muzie. Potem wrócił do łazienki jeszcze, następnie zaczęli ubierać się oraz pakować dokumenty. Sprawdził czy karnet jest na swoim miejscu w portfelu i ubrani zeszli na dół , gdzie założyli buty, po czym skierowali się przez garaż do samochodu stojącego przed nim. Po przyjeździe z pracy Pani Inspektor nie wprowadzała go do garażu na te niespełna dwie godziny przed kolejnym wyjazdem.
Wychodząc z garażu stwierdzili, że trochę poprószył mokry i ciężki śnieg, że nawierzchnie dróg po raz kolejny będą bardzo śliskie, a zatem kierowanie autem będzie bardzo utrudnione. Kierowała jak zwykle ona - Pani Inspektor, a sierżant obiecywał, że z wiosną spróbuje się wziąć za kierowanie tym autem i poznać tajniki jego prowadzenia. Boczna wiejska uliczka z której wyjeżdżali była pełna lodowych nierówności i kolein, toteż Pani Inspektor jechała z potrojoną uwagą i z czterokrotną szczególną ostrożnością, aby na przykład nie wpaść do sródwiejskiego potoku, który nie miał barierek. Główna droga we wsi i potem powiatówka była jednak czarna i prowadziło się spokojnie słuchając radia. W pewnym momencie Sierżant zagadną Panią Inspektor:
- Hej Kochanie.
- Co tam?
- Ty wiesz...
- Co tam znowu kombinujesz, bo ze kombinujesz to widzę...
- Kocham Cie!
- Też Cię kocham! - powiedziała z szerokim i uśmiechem i wyrazem anielskiego szczęścia na twarzy i w oczach. Cieszyła się szczęściem jakie jej dawał i nabierała przy nim sił po dniu pracy w biurze z dwoma starymi pannami i rozwódką, a wszystkie w wieku około czterdziestoletnim. Te pierwsze dwie hetery bezchłopie, próbowały sobie niedosmak męskości wypełnić ekspresją w pracy i za wszelką cenę usiłowały wszystkich zdominować w pokoju. Rozwodziszcze zaś zazdrościło jej normalnego życia w kochaniu i byciu kochanym przez mężczyznę. W sumie atmosfera w pracy była horendalnie trudna, zwłaszcza, że Pani Inspektor górowała nad trójsamotnością wiedzą, zaangażowaniem w pracę, inteligencją i dziesiątkami innych przymiotów, które sprawiały, że kudy jem do niej. Oczywiście miało to swoje odzwierciedlenie w dodatkach i premiach finansowych, a więc zawiść tak zwanych współpracownic była pełna i dopielęgnowana spojrzeniem gestem, słowem, uczynkiem, zaniedbaniem i wszelką intrygą. Po takim dniu wspólny obiad i potem herbata oraz chwilę w przytuleniu były dla niej odnową psychiczną, a teraz jeszcze ponoć znakomity argentyński film. A więc miała szansę na powrót do normalnego życia w radości, które było ich codziennością kiedy byli razem.
Przyjechali piętnaście minut przed seansem i na parkingu przed kinem były jeszcze wolne miejsca, więc spokojnie zaparkowała samochód w bardzo dogodnym miejscu. W holu kina też było jeszcze nie wielu ludzi. Fatalną przypadłością współczesnych jest, że przychodzą na ostatnią chwilę, przez co potem jest straszny tłok przy kasie i kolejka w sklepiku, bo oczywiście młody współczesny bez puszki koli i tacki jakiś czipsów, to na salę kinową nie wlyzie. Zauważyli, że drzwi na salę kinową są otwarte, to weszli nie czekając, czy ktoś będzie sprawdzał karnety czy nie - zresztą i tak pewnie nikt ich sprawdzał nie będzie. Poszli do ostatniego rzędu i jak zwykle usiedli na dwóch skrajnych fotelach. Dwa rzędy przed nimi już siedziało jedno "ciało". Uchwycili swoje dłonie i oglądali wywiad z Michaliną Wisłocką, który dołączony był do napisów końcowych filmu o niej "Sztuka Kochania". A więc dopiero co zakończył się poprzedni seans.
- Kochany Sierżancie, czy mógłbyś zamknąć drzwi na ulicę?
- Tak oczywiście, już idę. I poszedł zamknąć drzwi, którymi wyszli do miasta widzowie "Sztuki kochania" i którymi wyjdą oni po zakończeniu emisji "Honorowego Obywatela".
Usiadł ponownie w fotelu i ponownie uchwycił dłonią dłoń Pani Inspektor. Ścisnął ją, a ona odwróciła się do niego z uśmiechem. Wtedy przysunął głowę do jej głowy i pocałował jej usta.
- Kocham Cię - powiedział z radosnym uśmiechem.
- Też Cię kocham - odpowiedziała ona śmiejąc się uśmiechem szczęśliwym i prawie głośnym.
Po chwili zaczęli wchodzić kolejni widzowie i znowu widać było, że są oni ciałem pedagogicznym miejscowych liceów, gimnazjów i szkół podstawowych. Zawsze siadali w końcowych rzędach kina. Jest coś w nauczycielach specyficznego, co sprawia, że tą grupę zawodową rozpoznawali zawsze i wszędzie. Oni są jak posocjalistyczny ciemny jakiś mur, na którym są jeszcze te napisy typu: Partia zawsze z Narodem. Są tacy jacyś specyficznie ukształtowani, że ich włosy nawet jak są uczesane , to są w nieładzie. Są jakoś tak charakterystycznie nijak poubierani, a sylwetki ich ciał są takie ni to grube ni chude, ale zdecydowanie aspirują ku przejedzeniu depresyjnemu. Kobietą się wyrywają napady czułości i strzelają niedźwiadkami, mimo, że ta pretensja do świata, ten foch pedagogiczny, to jednak nigdy nie zgaśnie na ich twarzach. Ciało męskie pedagogiczne zaś jest zamknięte jakby w sobie, o twarzach nieobecnych. Siadają na fotelach i milczą milczeniem kamiennym posągowym, które nie wyraża nic, w każdym razie nie ma w nich czegoś co by kazało przypuszczać, że mogą porwać uczniów do wiedzy.
Prawie przed seansem oczywiście zaczęła wlezać młodzież i oczywiście z tymi koszami chrupów, puszkami koli i wiadrami kukurydzy dymanej. No i oczywiście harmider, jak ten co robią wróble w żywopłotach. Taka młodzież jakie jej szkolne chowanie - nic dodać nic ująć. Bo żeby była mowa o jakimś rodzinnym wychowaniu, to na pewno takiej mowy być nie może. No i lazły dziewczęcia z miasta powiatowego do ostatniego rzędu, a więc wstawać trza było i słuchać tych tępych hichów i jeszcze mieć nadzieje, że dziewczęciu nie powinie się kulas i nie obsypie kukurydzą lub czipsami.
W dolnych rzędach siadali zawsze urzędnicy i urzędniczki miejskie i powiatowe - też specyficzne istnienia Boże, ale weselsze od ciała i takim luzem emanujące.
Zaczął się seans, a więc zaczęła się kanonada otwieranych puszek z kolą. Nie wiedzieli czemu, ale zawsze tak było, że kiedy zaczynał się film , to posiadacze puszek z napojami gazowanymi zaczynają ten chamski - co tu dużo ukrywać - rytuał. A seans rozwijał się i rozwijał się w naprawdę doskonały film, a kiedy była ta scena powitania bohatera w rodzinnym miasteczku, to przyszły im na myśl te sceny z ich gminnej wioski, kiedy to z dalekiej Kolumbii młodych i pięknych katolików i katoliczki witały próchna z Koła Gospodyń Wiejskich i tak samo było kiczowato, siermiężnie i był w tym jakiś komitragizm. Krytycy nie darmo piszą, że ten film powinien powstać w Polsce, bo jesteśmy jako naród kwintesencją zaściankowości, małomiasteczkowego zakłamania i kochamy tkwić w tradycji dulszczyzny, lumpenkatolickości, a nawet w kryminalpatriotyźmie. Nigdzie jak u nas nie kwitnie rodzinność czyli nepotyzm, przyjaźń czyli kolesiostwo, piedestał czyli głupota, chamstwo, niewiedza, nałogi, nieuctwo i lenistwo. Dlatego pytał i sierżant i inspektorka - czemu ten film nie powstał napisany przez nadwiślanego scenarzystę i wyreżyserowany przez polskiego reżysera? Tak brakuje im polskich obyczajowych produkcji ukazujących prawdziwą Polskę i prawdziwych Polaków, a nie tych kiczowatych z filmu "To tylko przyjaźń".
Oczywiście nie ma to jak wypić kolę i rzucić po prostu puszkę na betonową posadzkę z hukiem wypełniającym całe kino, bo przecież takie wychowanie rodziców i taka edukacja szkolna. Ale film był naprawdę wybitny - tragiczny i śmieszny zarazem i oglądało się go cudownie, a najlepiej było wtedy, kiedy na śmiech widowni wywołany akcją filmu, nałożył się śmiech wywołany chrapaniem jakiegoś kinomana z przodu sali, dla którego film był albo za inteligentny, albo może był on nazbyt zmęczony , być może czterogodzinną edukacją młodzieży w szkole. A potem była ta ostatnia scena filmu. Tryumf artysty, tryumf indywidualizmu, tryumf własnej drogi, tryumf pracy nad sobą, tryumf wierności swoim wyborom nad hołotą, nieuctwem, patologią małomiasteczkowości, mentalności stadnej, roszczeniowości. Sierżantowi jako indywidualiście piszącemu podobało się to zakończenie, ale zdawał sobie sprawę, że w Polsce patologia maluczkich spowodowana jest właśnie tą patologią elit, właśnie pisarzy, artystów wszelkich też, że za bardzo przez te 27 lat byli skupieni oni na swoim ego i na czerpaniu korzyści z przemian, a dziesiątki milionów codziennych ludzi było szerokim jak prawie cała kartka do pisania marginesem i niewolnikami we własnym kraju, bo nie państwie. Państwem zawiadywali służalcy Rosji, Brukseli, Tel Awiwu, finansistów światowych, a tych służalców mocno wspierały elity intelektualne, naukowe i pisarze właśnie, filmowcy, malarze, że wzorem człowieka stała się kobieta z brodą i genitaliami, a rodzinę heteroseksualną próbowano zastąpić wszelkimi wariacjami tęczowymi. Wielodzietność stała się wyrazem zacofania, kobieta matka Polka symbolem rzekomego katolickiego ucisku, a wierność debilizmem. Dlatego po seansie filmem byli oboje zachwyceni, ale ważyli wszelkie proporcje. A napadało śniegu dużo i padał wciąż - gęsty, o wielkich płatkach i ciężki - wilgotny, sprawiający, że jezdnie były bardzo śliskie, więc prowadziła bardzo uważając i jadąc bardzo wolno do wsi.
W padającym śniegu jest coś pięknego, coś przyciągającego, coś ekscytującego, coś rodzącego w duchu poczucie radości i życia w pełni, w czasie którym jest zima. I rzeczywiście jest tak, bo przecież ten śnieg na świerkach i gałęziach innych przydrożnych dróg, to arcydzieła rzeźby i malarstwa są, od których naprawdę oczu nie idzie oderwać. Mokry i lepki sprawił, że włączyli oświetlenie ogrodu i zaczęli kulać śnieg w poszczególne warstwy - robili bałwana, bo nie warto i nie można tracić nic z możliwości radości i piękna jakie daje nam życie.

297 828 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!