Jagodzie wydawało się, że złowieszcze echo natrętnych traumatycznych przeżyć odbijające się od ścian sali sądowej, przywołuje pamięć tych mrocznych obrazów, których nie mogła ani wymazać, ani obłaskawić.
Tłum ludzi przerażał ją na sam widok. Czuła się jak zaszczute zwierzę na cyrkowej arenie — rzucone lwom na pożarcie. Musiała znów odważnie spojrzeć oskarżonemu prosto w oczy. Jego szyderczy uśmiech na sprośnej gębie przyprawiał ją o odrazę.
Siadając na ławie przed wszystkimi zebranymi, Jagoda miała wrażenie, jakby cały czas kręciła się na karuzeli. Czuła, że odpływa gdzieś daleko, słysząc, jakby zza światów pytania skierowane do niej i gwar rozmów.
Coraz bardziej szumiało jej w uszach i coraz bardziej kręciło jej się w głowie.
Usiłowała się skupić, by usłyszeć wyraźnie słowa wypowiadane przez adwokatów, prokuratora i sędziego, ale nie była w stanie.
Jagoda była świadoma, że musi konkretnie i szczerze odpowiedzieć kolejny raz na każde zadane pytanie. Zarówno adwokat Aleksandra Mierzwy, jak i jej obrońca poddawali ją ciężkiej próbie krępujących pytań. W pewnym momencie jedyne, co dobrze usłyszała, to gromki śmiech na sali sądowej. Gromki śmiech wydobywał się z ust dziewiętnastoletniego syna Mierzwy, który był uderzająco podobny do swojego ojca.
Jasny blondyn z włosami zaczesanymi do góry, w okularach przeciwsłonecznych z drucianymi oprawkami. Próbując odpowiedzieć na pytanie, pokrzywdzona dziewczyna nagle usłyszała ponowne oskarżenie.
— Wysoki sądzie! Ta dziewczyna naprawdę uwiodła mojego męża! — zawołała brunetka z włosami ostrzyżonymi po męsku.
Po chwili ponownie rozległ się głośny śmiech wzmocniony odbiciem echa od ścian wysokiego gmachu.
Jagoda wstała ostatkiem sił, trzymając się uporczywie drewnianej poręczy.
Z oczu popłynął jej potok łez. Cały czasu drżały jej ręce i nogi.
– Wysoki sądzie, ja nic nie zrobiłam. To nieprawda — wyrzuciła z siebie stłumionym głosem.
Przed jej oczami zaczęły pojawiać się mroczki i bezwładnie opadła. Gdy się ocknęła, była już w innej sali. Otwierając oczy, ujrzała swoją mamę i babcię. W ich towarzystwie była jeszcze jakaś kobieta.
– Jak się czujesz? — zapytała Jagodę babcia.
— Już jest ok. Co się stało? Gdzie ja jestem? — dopytywała się, rozglądając się wokół.
– Ta pani jest dziecięcym psychologiem. Jesteśmy na niebieskiej sali. Pani psycholog chce ci pomóc. Ja i babcia zaraz będziemy musiały stąd wyjść, zostawimy was same. Nikt nie będzie was ani podsłuchiwał, ani tym bardziej wam przeszkadzał. Bez obaw i pośpiechu opowiedz wszystko. Opowiedz, jak było naprawdę tej pani, a ona twoje zeznania przedstawi sędziemu — przekonywała matka. — Muszę z babcią wrócić tam, gdzie byłyśmy przedtem.
- Mamo, ja nie dam rady!
- Nie, nie musisz wracać do tamtej sali, jeśli nie chcesz. Wystarczy, że mi o wszystkim opowiesz, ja wszystko przepiszę na kartce długopisem. Jestem tu po to, aby ci pomóc, zaufaj mi, proszę — odezwała się kobieta o rudych włosach upiętych w kok.
Stawiając przed Jagodą butelkę z wodą mineralną, od razu zorientowała się, że dziewczyna jest bardzo wylękniona i nieufna. Dziecięca psycholog, zadając proste pytania, notowała po kolei wszystkie odpowiedzi pokrzywdzonej w dużym czarnym notesie.